2007-01-09

Odczyt szósty: Dotyk.

Zapiski z ostatnich dziesięciu dni (od dn. 31-XII-2006 r. do dn. 9-I-2007 r.)


Coś niedobrego dzieje się z robotem. Siedzi wciąż w tej samej pozycji, przestał się odzywać. Chyba nie pobiera już danych. Cisza. Nie słyszę nawet skrobania igieł, ani usypiającego szumu wiatraczków. Elektroniczną głowę podtrzymuje rękami wspartymi na łokciach o stary kredens, który stoi w salonie. I wciąż powtarza to samo. Swoim elektronicznym głosem, pozbawionym intonacji i akcentu. Ciągle tym samym tonem, wszystko co mówi brzmi identycznie. Powtarza to cicho, jak jakąś mantrę. Jak rozpaczliwą modlitwę. Oczy-diody świecą bladym światłem, jakby zaczynało mu brakować energii. I ciągle te same słowa, ta elektroniczna mantra:


Nie wiem nic. Nic wiem nie. Nic nie wiem. Wiem nic nie. Nie nic wiem. Nic wiem nie. Nie wiem nic. Nic wiem nie. Nic nie wiem. Wiem nic nie. Nie wiem nic. Nic wiem nie. Nie nic wiem. Nie wiem nic. Nic nie wiem. Nie nic wiem. Nie wiem nic. Wiem nic nie. Nie wiem nic. Nic wiem nie. Nie wiem nic. Nie nic wiem. Nie wiem nic. Nic nie wiem. Wiem nic nie. Nie wiem nic.


Próbowałem go naprawić, sprawdzałem, czy jakiś element się nie spalił, kabelek nie oderwał. Czy miała miejsce jakakolwiek usterka. Ale nie... Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Że to on – robot – celowo funkcjonuje źle. A może... może właśnie to jest „dobrze”? Tylko dlaczego nie reaguje na żadne bodźce? Dlaczego nie pobiera danych? Czyżby znudzili go ludzie? Czyżby przejrzał już wszystkie informacje do których miał dostęp? A może już nie...


Siedział tak przez trzy dni. Przyzwyczaiłem się już do tego monotonnego elektronicznego szumu słów. Stał się elementem mieszkania, częścią mojej rzeczywistości. A on, cały, robot, maszyna – ON, stał się już chyba częścią mnie... Codziennie rano robię herbatę. Jedną dla siebie, drugą dla niego. Wiem, wiem, że on nie jest... Zawsze też pytam go, czy nie jest głodny, pytam czy nie chce części mojego śniadania. Nigdy nie odpowiada, nawet nie rusza głową. Ale ja nadal pytam. Przyniosłem mu wielkie pluszowe kapcie i nałożyłem na metalowe stopy. Będzie mu cieplej. Wygodniej. W nocy okrywam go kocem.

Nie wiem czy o tym wszystkim wie. Nie wiem czy nie zatracił swojej elektronicznej osobowości. Nawet jeśli by tak było... robiłbym to dalej. Tak, tak mi się wydaje. Wrósł we mnie i... ja chyba też...


Czasami przychodzą mi do głowy myśli – a jeśli się obudzi? I gdybym nie dbał o niego, miałby pretensje o to wszystko, czego nie robiłem. Mógłby obrażać się, że nie częstowałem go niczym, że nie dawałem wody... A tak – obudzi się w kolorowych pluszowych kapciach i spojrzy na mnie wesoło. Prawda, maszyno? Obudzisz się.


Dużo do niego mówię. Już nie o ludzkości, o świecie, wojnach, konfliktach... O mnie. Wydaje mi się, że on chciałby wiedzieć teraz o mnie. Bo wszystko inne może wyczytać, dojść do tego sam. A mnie? W jaki sposób może poznać mnie? Jak inaczej pozna człowieka? Jak?... I mówię mu mnóstwo rzeczy o tym, jak biegałem całymi dniami za piłką, gdy miałem kilka lat, jak płakałem, kiedy zbiłem kolano i jak ciepłe wydawało się wtedy ciało mojej mamy, gdy starając się mnie uspokoić, przytulała mocno. Mówię do niego przygotowując sobie śniadanie, podlewając rośliny, szukając kubka dla niego... Zabawne, przeniosłem nawet telewizor do kuchni i razem oglądamy filmy. Komentuję który aktor jest dobry, gdzie grał i czy warto oglądać z nim filmy.

To chyba głupie. To strasznie głupie i nienormalne...

Ale tak jest dobrze. A gdy jest dobrze, to to jest głupie?

Przestało mi przeszkadzać, że on nie odpowiada. Lubię wiedzieć, mieć pewność, że cały czas siedzi w tym samym miejscu i mogę mu powiedzieć cokolwiek będę chciał. A on to przyjmie. Nie wiem czy zrozumie i nie wiem jak zinterpretuje, ale na pewno przyjmie to, co powiem. Nie będzie się bronił przed moimi słowami. Wiem, że gdy będę chciał, on – siedząc przy kubku gorącej herbaty – wysłucha mnie w ciszy.


Znajomi zaczynają się niepokoić. Ale ja nie mam ochoty tłumaczyć. Zresztą... oni są inni niż on. Wolę żeby oni, żywi, organiczni się niepokoili, niż żeby on – robot – siedział tu sam. Chyba wariuję myśląc w ten sposób, ale dobrze mi z takim szaleństwem. Karolina, moja siostra, poprosiła mnie żebym jutro przez kilka godzin zaopiekował się jej synkiem. Wiem, że świetnie dała by sobie radę sama, wiem, że ona wie, że ja nie jestem w tym najlepszym, wiem, że nie musiała... I jestem jej bardzo wdzięczny, że to zrobiła. Dziękuję, Karolinko.


Lubię tego małego szkraba – Michasia. Lubię patrzeć jak nieporadnie próbuje chodzić, jak swoimi wielkimi oczyma dopiero poznaje świat. Jak z ogromnym zaciekawieniem patrzy na przedmioty, które dla mnie są zupełnie zwyczajne. Lubię słuchać tego niemowlęcego bełkotu, wyrażania emocji nie przez słowa, ale przez intonację, przez mimikę, oczy i usta. I zawsze gdy patrzę na niego – na Michasia – nie mogę uwierzyć, że żyjemy w tym samym świecie. Że szafka kuchenna jest dla niego tą samą szafką, co dla mnie, że łyżka stołowa jest tą samą łyżką, że... Żyjemy w zupełnie innych światach. A jednak się widzimy, jest jakiś punkt styczny. Jest taki pocieszny... taki naturalny, beztroski. Nie potrafię tego określić słowami. Jest dzieckiem, w swoim pięknym świecie. Dzieckiem, które czasem oglądam jakby z daleka, przez szybkę, mimo, że jest na wyciągnięcie ręki, że jest o krok ode mnie.


Karolina o tym nie wie, ale do Michasia też dużo mówię. Wytworzył się między nami specyficzny język, który tylko my jesteśmy w stanie rozumieć. To nie słowa, nawet nie gesty i mimika. To po prostu coś co jest, co czuję... W jakiś sposób potrafimy się zrozumieć, dogadać, jakbyśmy znali się od lat. Chociaż... może właśnie dlatego, że prawie się nie znamy, potrafimy tak dobrze się porozumieć?


Nie chciałbym żeby dorósł. Wiem, powinien, to część drogi, ale czasami bardzo bym nie chciał...


W końcu go przywiozła. Uśmiechała się i nie patrzyła mi w oczy. Mówiła, podając mi Michasia, że jeszcze do firmy, a później do mamy, że chciałaby, ale nie ma czasu, że przeprasza i jest pewna, że dam sobie radę... Nigdy nie patrzy mi w oczy i ucieka od rozmowy, gdy dzieje się coś poważnego. Ale nigdy też nie zostawia mnie sam na sam, gdy czuje, że coś jest nie tak. Lubię ten uśmiech i to spuszczanie wzroku. Wtedy też się uśmiecham i mówię, że u mnie wszystko dobrze. Ona udaje, że wierzy, całuje mnie pospiesznie w policzek i odjeżdża. I w tych gestach jest zawsze znacznie więcej niż ja chciałbym powiedzieć, a ona – usłyszeć.


Dawno cię nie widziałem, stary – wyrażam oczami do Michasia, a on swoim wzrokiem mówi, że ma mi sporo do powiedzenia. Biorę go na barana, zielono-żółtą torbę z jego rzeczami – w rękę i idziemy do mojego mieszkania. Dzisiaj kogoś poznasz, stary rozbójniku... I wyrażając to zastanawiam się jak on odbierze obecność maszyny. Jako kogo będzie ją postrzegał? Co w niej zobaczy? Kim będzie dla takiego brzdąca – dla istoty nie z tego świata? Troszkę się denerwuję. A Michaś jest ciekawy – jak zwykle. Jak wszystkiego i wciąż. Jest w nim ta niesamowita, potężna chęć poznania. I to jest... dobre? Ciepłe? To jest właśnie czymś, co wyróżnia jego, co pozwala mi myśleć o nim, jak o istocie z innego świata. To kolejna z rzeczy, której nie sposób wyrazić słowami.


Jesteśmy! – pamiętam dokładnie, jak wymawiam te słowa wchodząc do domu. Odkąd odkryłem maszynę, zawsze mówię coś, gdy wchodzę do domu. Tym razem jesteśmy obaj. Zostawiam Michasia na podłodze w przedpokoju, stawiam go naprzeciwko lustra, bo on uwielbia siebie oglądać, macha wtedy rączkami i wykrzykuje coś w swoim niemowlęcym języku. Sięgam szybko po kamerę i ustawiam ją w kuchni, za plecami robota.


Maszyna nadal siedzi i powtarza swoją litanię.


Michaś zakrada się do kuchni, wchodzi na czworaka, bo tak zasuwa znacznie szybciej niż chwiejąc się, szedłby na dwóch nogach. Patrząc na niego ciągle jestem pod wrażeniem tego ile w nim energii! Ile chęci poznawania. Głowa ciągle się obraca, oczy suną po pomieszczeniu, po każdym przedmiocie. Buty, lustro, sznurówki, tekturowe pudło. Wszystko jest interesujące, wszystko piękne i warte uwagi, zbadania. Zwykły grzebień nie jest tylko grzebieniem, ale AŻ grzebieniem. I to bardzo ciepłe uczucie, gdy tylko rzeczy stają się AŻ rzeczami. Gdy poznaje się inny świat.


Przysuwa się do maszyny. Czerwona migająca kropka REC wskazuje, że kamera wszystko nagrywa. Michaś ogarnia maszynę wzrokiem. Mierzy ją od stóp do głów. Patrzy najpierw na różowe, mięciutkie kapcie. Potem na mnie, wyrażając – w coś ty go ubrał! Denerwuję się, bo co jeśli maszyna zrobi niemowlęciu krzywdę? Bardzo się denerwuję. Ale jednocześnie Michaś, patrząc na mnie uspokaja mnie. Spokojnie, szefie, ja chcę tylko poznać. Poradzę sobie. I ja, stary facet, wierzę mu. Uspokaja mnie, mały szkrab, uspokaja...


Są jak Dawid i Goliat. Trochę jak światło i ciemność. Jak wiara i zwątpienie. Michaś na razie nie dotyka maszyny, przysuwa się, przygląda z każdej strony. Powie coś bełkotliwie z pytającą intonacją, odwróci się do mnie, jakby mówił: co z nim zrobić dla ciebie? A ja wzruszam ramionami. Właściwie to nie wiem. To znaczy wiem, ale nie wiem czy mogę od niego wymagać. Chciałbym, pomóc maszynie. Żeby się obudziła, wyrwała z tej mantry.


I nie mówiąc nic, Michaś chyba i tak mnie zrozumiał.


Próbuje wstać. Wyciąga do mnie rączki. „yh! yh!” krzyczy i wskazuje na stół. Sprzątam wszystko z blatu i wnoszę Michasia – jest taki lekki, taki kruchy – na stół. Niemowlę ustawia się w pozycji na czworaka naprzeciw maszyny i wpatruje się swoimi wielkimi, brązowymi oczami w elektroniczną głowę. Wskazuje rączką wprost w jego oczy, coś mówi. Uśmiecha się, śmieje się głośno, tylko tak, jak potrafią śmiać się dzieci. Mruży oczy i jego twarz zmienia się w jeden wielki uśmiech.


I dzieje się coś niesamowitego. Diody-oczy rozświetlają się, a maszyna – milknie...


Nerwowo zerkam w ciekłokrystaliczny ekranik kamery, czy wszystko się nagrywa. Tak, na szczęście tak.


A Michaś zaczyna się bawić. Zaczyna poznawać. Zaciska wargi na metalowych dłoniach, ściska elektroniczne palce, sunie rączkami po przedramieniu maszyny. Patrzy na nią, na każdą jej część. Uczy się jej, ale tak beztrosko, w sposób tak naturalny, tak... lekki, że robot nie wie co zrobić. Odwraca do mnie głową, Michać cały czas jest nim żywo zainteresowany. Wbija we mnie, stojącego tuż obok kamery, świetlisty wzrok i pyta elektronicznym głosem:

- Co... co to jest? Jak to się nazywa?

- Dziecko... – odpowiadam cicho, bo wyschło mi w ustach.

- Nie to. Nie rozumiesz. Wiem jak wygląda wasze potomstwo, jak się rozwijacie. To wszystko wiem, ale... to co ono mi robi. Jak to się nazywa? – I robot wskazuje, jak Michaś własną dłonią sunie po elektronicznych palcach maszyny.

- Dotyk – odpowiadam. – To jest dotyk. Ale ty... ty nie możesz... nie potrafisz...

- Dotyk – powtarza robot. – Ładnie.


Nie wiem co się wtedy stało. Sterczałem tak długo wpatrując się w niemowlę i maszynę. Zastanawiałem się nad różnymi rzeczami – co widzi Michaś? dlaczego robot się obudził? Dlaczego zadał właśnie takie pytanie? Dlaczego... Ale może nie... może odpowiedzi nie ma.

Nie wiem też jak to spostrzegłem i jak odebrałem, ale nagrywając to zdarzenie, dałbym głowę, że robot się uśmiechał. Wiem, to niemożliwe, to głupie niesamowicie głupie.

Ale jeśli tak było dobrze, to na pewno było głupie?

3 komentarze:

Adam pisze...

INFORMACJA:
Przepraszam za długą przerwę w dodawaniu postów. Blog docelowo przeznaczony jest na 10 wpisów i co najmniej tyle ich będzie. Na pewno. Bez obaw.
Dziękuję za uwagę :) .

Anonimowy pisze...

Wiesz..
Boje sie, ze nie zatrzymam go przy sobie. Ze nie bedzie siedzial, milczal, ze nie bedzie sluchal pijac herbate. Ze moze juz sam w sobie bedzie powtarzal swoja osobista mantre. I jesli tylko dotyk, nie moj, a dziecka bedzie w stanie przywrocic mu glos i usmiech..?

body pisze...

lubie tonac w tym blekicie...czasami wole nie powiedziec nic, niz powiedziec za duzo...nie chce byc taka, jaka nie chcesz mnie znac...znow na mnie patrzysz...dla CIEBIE chce miec ciepla skore i miekkie wlosy...nie chce byc taka, jaka nie chcesz mnie znac...czasami wole nie powiedziec nic, niz powiedziec za duzo....lubie tonac w tym blekicie...znow na mnie patrzysz...TY...masz takie niebieskie oczy....