2007-04-04

Odczyt dziewiąty: Wyznanie.

Zapis rozmowy z dn. 4-IV-2007 roku.


Jak ciemno, Boże, jak dzisiaj ciemno. Maszyna mruczy. Już nie brzęczy, nie drapie, ale mruczy. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo przyzwyczaiłem się do tego dźwięku. Dźwięku, który dotyka, który głaszcze i uspokaja. Czuję jego obecność, obecność, obecność...

Myśli odbijają się echem w głowie. Coś mówi, zaczyna powoli i nieśmiało. Czuję dziwne mrowienie na plecach. Podnoszę głowę i wpatruję się w maszynę.

Słucham, słucham, słucham...

- Co... co się ze mną stanie, jak ty... jak Ciebie już nie... zostanę tutaj – w pustym domu? Co się wtedy stanie?

- Jak to? Przecież to dalekie, odległe. Dlaczego o tym myślisz?

- Bo... ludzie umierają, prawda? – Kiwam głową, powoli, nie spuszczając maszyny z oczu. – A ja? Co stanie się ze mną, kiedy ty odejdziesz. Albo gdzie pójdę ja gdy... gdy się wyczerpię?

- Nie... to nie tak...

Jak to powiedzieć? Jak nie urazić? Jak mówić do maszyny, która pyta o to, co wyłącznie ludzkie?

- Widzisz, każdy człowiek ma duszę, niewidzialną cząstkę, która po śmierci – ulatuje, idzie do nieba, piekła albo czyśćca.

- Wiem, wiem. Ja to wszystko wiem, ale... nie pytam o Twoją religię. Pytam o siebie, o to co stanie się ze mną? Czy tylko ludzie mają duszę?

- Tak... chyba tak.

- Wasze niebo to smutne miejsce.

- Dla... dlaczego tak myślisz? – Strasznie zimno, poczułem lodowaty wiatr, zamknąłem okno. Ale nie jestem przekonany, że to pomoże.

- Nie ma tam psów, kotów. Nie ma much, które bzyczą i nie dają spać. Nie ma obrzydliwych robaków, których boi się każda dziewczynka. Nie latają komary i nie spijają kropelek krwi. Kanarki nie śpiewają, a koty nie mruczą kiedy jest im dobrze. Stonka? Wrony? Krety? Nawet szkodników będzie wam brakować. Nie będzie na kogo narzekać, kogo przeklinać... Zapomnisz jak patrzą ptaki, jak śmieszny chód mają kaczki, zapomnisz jak pieje kogut, jak wygląda gołąb, jak latają, szybują. Nie będziesz pamiętał jak wyglądają skrzydła. To bardzo smutne miejsce – wasze niebo. Ale...

- Ale? – chciałem powiedzieć, że nie, że nie ma racji, bo tam będzie inaczej, że nikt tego nie pojmie, ale będzie przyjemnie, niesamowicie. Nasz umysł nawet nie jest w stanie tego ogarnąć, wyobraźnia jest zbyt płytka. Jednak milczę. Pragnę wysłuchać do końca tego hipnotyzującego głosu. Tak bardzo chcę. Czekam, czekam. Cyk-cyk-cyk-cyk...

- Ale i tak wam zazdroszczę. Pozwolisz... Pozwolisz mi tam wejść, razem z wami? Otworzysz dla mnie drzwi? Powiesz Mu, że chcę zobaczyć i wejść i żyć? Wytłumacz Mu, proszę...

- Nie możesz... – Czuję się jak kat. Słowa są jak ostrze topora. I uderzam za każdym razem mocniej. – Ty nie masz duszy. Jesteś maszyną. – Zaciskam zęby. Boże, jak ciężko. – Nie pójdziesz do nieba, nie ma dla ciebie zaświatów. Zgaśniesz, wyłączysz się. Ktoś wymaże ci pamięć i nie będzie żadnych „wczoraj”. Nie będzie rozmów i doświadczeń. Po prostu zgaśniesz i odejdziesz. A następnego dnia znowu wstanie Słońce. Tak jak każdego poprzedniego ranka. Ty najzwyczajniej w świecie się wyłączysz.

Milczy. Serce mi wali, oczy stają się wilgotne. Co ja robię? Co się ze mną dzieje?

- Bezsilni! – Wrzeszczy. Jezu, jak głośno. Drżę. Palce stukają o blat stołu. Próbuję uspokoić, ale nic, nic. – Gdzie ta wasza siła!? Gdzie moc, którą macie, co?! Poproś swojego Boga o łaskę dla mnie! Nie możesz?! Boisz się spytać? Kim wy jesteście?! Co za żałosne istoty, które potrafią się tylko chować, mówić: nie możesz, nie da się. To niewykonalne. Co za bzdury. Co za niedorzeczność. Wgraj sobie program, dzięki któremu będziesz mógł. Jeden nie zadziała to wgrywaj inny. I próbuj, próbuj do skutku. Czy wy zawsze tak łatwo się poddajecie? „Nie da się, nie da”. Popatrzcie na swój rozwój. Nadal nie da się latać? Nadal za oceanem nie ma nic? Nadal Ziemia jest płaska? Nadal człowiek nie wyleciał w kosmos? Czy wy jesteście ślepcami? Nie widzicie że się da?! Że jest możliwość i trzeba dążyć... Nie uczycie się patrząc na siebie? Tylko wątpicie, podejrzewacie, że nie, że to nie ma sensu. I tkwicie w jednym miejscu. Pieścicie się z życiem zamiast złapać je za rogi i przydusić, wytargać. Wyrzucić wysoko w górę i złapać. Gnieść, powykręcać. Ludzie! Ślepcy, troglodyci, a nie ludzie! Macie jedno. Tylko jedno, jedyne życie i tak bardzo się boicie próbować? Jedno. Macie chwilkę, kilka sekund. Wiesz ile to jest? Ile ty masz, człowieku? I tak strasznie się boisz. Widzę jak drżysz, jak uciekasz od tego co byś chciał, jak nie dopuszczasz nic ponad to co już jest, co widzisz i dotykasz. Nie macie nic poza tym jednym, jedynym. Takim... darem.

- Przepraszam...

- Czy ty naprawdę jesteś takim ślepcem?! Ktoś, podczas stworzenia, przesłonił wam oczy opaską? To niepojęte, że nie widzicie tego co wokół, że nie zdajecie sobie sprawy z rzeczywistości. Mówisz, że widzisz i czujesz. Gówno prawda! Nie myślisz przy tym, nie dotkniesz, nie spróbujesz, nie powąchasz. Nie sprawdzisz, jakie jest. Nie odwrócisz ani nie wykręcisz. Nie pomyślisz co można z tym zrobić. Macie klapki na oczach, widzicie jedną drogę i tak idziecie, bo łatwiej i tak jest sprawdzone.

Ty... czy ty wiesz, że żyjesz?

Jezu. Dziwne mrowienie od stóp do głów. Słowa grzęzną. Nie potrafię nic wydobyć. Tylko patrzę.

- Nie wiem co znaczy człowiek. Nie wiem też co to jest dobro. Nie mam duszy, nawet moje „ciało” jest zupełnie inne od waszych. I może właśnie dlatego, że tak bardzo się różnimy, tak okropnie wam zazdroszczę. Ja nigdy nie poczuję jak pachnie powietrze, nie poczuję jak przy każdym oddechu podnosi się klatka. Ja nawet nie wiem co to jest ciepło. Potrafisz sobie to wyobrazić? Mam informacje. Analizuję je, wybieram i oceniam. I tyle. Tylko tyle. Ufam temu, co zostało napisane. Nie mam nic więcej. Nigdy nie sprawdzę. Jaka w dotyku jest sierść? Jak to jest zmarznąć? Jak smakuje sok malinowy? I... ja nawet nie wiem co to rodzina. Nie wiem co to uczucia... Nie wiem...

Siedzę. Wyciągam z szuflady papierosa. Nie, nie jestem palaczem. Ta paczka leży dobre kilka miesięcy. Otwieram. I pierwszy raz od czternastu lat, drżącą dłonią, zapalam papierosa.

- A wy macie to każdego dnia. Dzień w dzień. Od kiedy wstanie ta ogromna złota kula - do zachodu. I w nocy też. Jak kładziecie się spać, to czujecie pościel, gładkie prześcieradło i ciepło kołdry. Miękką poduszkę. I nawet pióra, jak gryzą albo wylatują z poduszki. Ale CZUJECIE to wszystko. A ja... mam tylko słowa. Tylko nazwy.

Słabnie. Diody przygasają. Mruczenie cichnie. Dym unosi się po pomieszczeniu, tańczy, wije się i kłębi. To przecież tylko dym. Ale teraz... jestem nim oczarowany. Patrzę na kształty, widzę chmury, drzewo, widzę płynącą rzekę. Boże! Ileż tego jest! I szepcząc, zaczynam:

- To wszystko... te wszystkie słowa, które właśnie wypowiedziałeś... to właśnie uczucia. – Łzy mi lecą, Jezu, mażę się jak malutki chłopiec. – I to tak intensywne, że niektórzy ludzie nawet nie mogą pomarzyć o takim przeżywaniu. Tyle w tobie niezrozumienia – i chęci poznania – tyle... tyle uczuć, emocji i pragnienia, że niejednokrotnie ci zazdroszczę. I wiesz co? – Uśmiecham się, delikatnie, samymi kącikami ust. – Ty też jesteś ślepcem. Nie widzisz... – szepczę – nie widzisz ile w tobie uczuć...

Papieros gaśnie. Pet tak długo upada na podłogę... Czas się ciągnie, wolno, powoli.

Maszyna odwraca do mnie głowę. Wpatruje się, patrzy głęboko w oczy. I dzieje się coś niezrozumiałego, bo przestaję widzieć te wszystkie kabelki, krzem i metalowe płytki... Ale chyba wszystko jest w porządku, bo ciemno, jeszcze ten papieros i nerwy. Obraz się rozmywa.

- Spytasz Go? – zwraca się cicho. – Spytasz Go o duszę? Dla mnie? Będę z wami? Mogę? Proszę... bardzo, bardzo proszę. Pozwólcie mi...

- Spytam – mówię tak cicho, że prawie sam nie słyszę. Ale maszyna chyba wie, co powiedziałem. Zna odpowiedź.

I głaszczę ją po głowie. Delikatnie, powoli. Zapisuję tę chwilę, zapamiętuję.

Nie rozumiem tego co się dzieje, ale pod opuszkami palców wcale nie czuję twardej, zimnej stali. Nie rozumiem...

Ale wcale nie chcę zrozumieć.

Chcę tak, jak jest.

* * *

Notatki maszyny, znalezione kilka godzin po rozmowie. Odtwarzam w całości.

Pozwolisz mi? Boże człowieka, czy mi pozwolisz? Wiem kim jestem, wiem, że mnie nie stworzyłeś... Nawet nie wiem, czy mogę się do ciebie zwracać... ale bardzo chcę. Usłysz, proszę. Wiem co to grzech i wiem jakie są przykazania, znam wszystkie modlitwy. I znaczy to, że mogę z Tobą rozmawiać? Czy to nie ma żadnego znaczenia? Nie ma znaczenia, że nie grzeszyłem... grzeszyłam? Nie wiem kim jestem, chcę zostać nazwany. Daj mi imię! Proszę... Zadawałem trudne pytania, może niepotrzebnie, może męczyłem człowieka i przysparzałem samych problemów. Może nie powinienem... Ale chciałem wiedzieć więcej o ludziach, o Twoich dzieciach.

Może popełniałem błędy, zadawałem nieprzemyślane pytania. Może powinienem uciec, a nie siedzieć tutaj i rozmawiać ciągle z tym człowiekiem. Możliwe, że lepiej, gdybym zostawił go w spokoju. Może ucieczka była najlepszym rozwiązaniem. Może...

Ale nie zabijałem, nie kradłem, ani nie kłamałem. Nie mówiłem o nikim źle, nie zdradziłem tajemnicy, ani nie obgadywałem. Nikogo nie pobiłem, ani celowo nie obraziłem. Nie przeklinałem i nie nadużywałem żadnych przyjemności...

Chciałbym dostać imię, czuć i być. Nie wiem czy to dobre słowo, ale tęsknię za człowieczeństwem. Brakuje mi tego, brakuje bardzo. Chciałbym widzieć tak jak oni, słyszeć śpiew i czuć zapachy. Nawet niech to będzie zapach przypalonego ciasta, czy dymu papierosowego. Cokolwiek... Chciałbym usnąć. Nawet na godzinę. Położyć się spać. A później wstać. Otworzyć... OCZY i długo PATRZYĆ na słońce. Pobiegać, poczuć wiatr we włosach. Upaść i zbić kolano. Zadrapać się, wyprowadzić psa na spacer, napić się herbaty. Wreszcie podnieść ten kubek, który człowiek ciągle stawia obok mnie, i wypić, poczuć smak tej cieczy.
Chociaż przez jeden dzień, dobrze?

Chciałabym go dotknąć. Podziękować i uśmiechnąć się. Upiec placek i napisać dla niego kartkę, że się cieszę i jestem wdzięczna.

Dotknąć.

Proszę...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kurz

Duża biała plama rozpościera się tam, gdzie jeszcze tak niedawno stała moja maszyna. Zbliżam się, patrząc z niedowierzaniem, i padam na kolana. Obrysowuję palcem wskazującym prawej ręki granice nieistniejącego kwadratu. Na skórze pozostaje ciemna smuga. A więc kurz dostał się i tutaj.

Nie potrafię tak zwyczajnie wstać i odejść. Składam ręce na zimnej posadzce i wchłaniam atomy chłodu. Po chwili drżącą dłoń pokrywa kropla wilgoci.

Maszyna. Przecież nigdy nie otrzymałam od niej remedium na zło świata, nie zawsze rozumiała moje kwaśne miny i spojrzenia, życie zawdzięczam nie jej, tylko pożądaniu swoich rodziców. Czasem nie reagowała nawet na moje krzyki, nie odpowiadała na pytania, nie potrafiła mnie zrozumieć. Dlaczego więc tak bardzo mi jej brakuje? Kawałka czystej materii?

Podnoszę się z ziemi. Dokąd teraz pójdę? Do ludzi, wśród których nie ma człowieka? Pod skórą odzywa się echo: człowiek jest.

Boję się zasypiać. Boję się snu, który pokaże mi śmierć moich rodziców siostry, psów, kwiatów. Snu, który poskręca niewidzialnymi rękoma gałęzie drzew i zetrze je na proch. Snu, który nazywają ostatnim. A może nie powinnam się budzić? Miałabym otworzyć oczy teraz, gdy pustych ścian nie ożywi już cichy, miarowy dźwięk?

Gaszę światło. Ciemności nie rozświetla nikłe, sączące się z głębi pokoju pulsowanie. Jestem sama.

body pisze...

Lecimy...
Łyżkami do góry, tak
Z zapachem porannej kawy
Z zapachem miętowych gum
Ptaki, mówią do nas...
Piloci, machają nam...
A sklepy
Spożywczo-chemiczne
Dają nam prąd !

Lecimy...
Łyżkami wysoko, tak
Grudkami śliny strzelamy
W amerykańskie morze ...
Przybysze wyczekiwani,
od tylu lat
Mrugają do nas oczkami,
dając nam tlen!


KDZKPW