2008-03-29

Odczyt dziesiąty: Brutalne życzenie

Siedzi w rogu zadymionej sali. W knajpie kilku klientów, czasem coś mrukną, pociągną łyk zimnego piwa z kufla i dalej wpatrują się w telewizor wiszący nad barem. Z głośników sączy się spokojna muzyka, Something to live for duetu Fitzgerald i Ellington. Jest parno. Czuć pot pomieszany z zapachem alkoholu.
Drewniana podłoga zaczyna skrzypieć. Młody barman podchodzi do na poły trzeźwego klienta, siedzącego w rogu pomieszczenia. Stolik cuchnie wódką, dym papierosowy drapie w gardło. Klient podnosi głowę i spogląda na barmana.
- Już dość, nie sądzisz? – sugeruje młodzieniec patrząc na kilka szklanych kieliszków ustawionych w różnych częściach stołu.
Stary, drgającymi dłońmi, odpala papierosa. Światło zapałki na moment rozświetla jego twarz. Przekrwione oczy kierują się w stronę obsługującego go mężczyzny. W kroplach wódki, które zostały jeszcze na zapuszczonej brodzie klienta odbija się niewielki płomyk zapałki.
- Nie – odpowiada ochrypłym głosem. Zapałka gaśnie, znowu mrok. – Nalej jeszcze jednego.
Mężczyzna zaciąga się papierosem. Powoli wypuszcza dym z ust i długo wpatruje się jak szara smuga kłębi się przybierając rozmaite kształty.
- Nie słyszałeś? Nalej jeszcze jednego! – strzepuje wypalony tytoń do jednego z kieliszków i spogląda w oczy barmanowi. Drobinki opadają na resztki alkoholu, wydając ciche syczenie. – Odmówisz mi?
Młody mężczyzna patrzy na klienta, jakby wahał się czy posłuchać jego prośby, czy już go wyprosić.
- Zaraz podam – decyduje. – I proszę o łagodniejszy ton.
Odchodzi, a jego sylwetka po kilku metrach rozmywa się w zadymionym, skąpo oświetlonym barze.
- Ton! Dobre sobie. Co ton? Co ton?! – mówi podniesionym głosem, ale nikogo nie ma już przy stoliku. – A... – macha zrezygnowany ręką i krzyczy w kierunku baru – Przynieś całą butelkę!
Kolejna do opróżnienia, dodaje w myślach, cały ten śmietnik – omiata spojrzeniem bar i patrzy w sufit – wypełniają puste butelki. Beka głośno, urywane rozmowy na moment cichną, potem słychać ciche pomruki – kultura... człowiek... publicznie... ludziach... wstyd... – i powrót do wcześniejszych dialogów. Sączenie piwa, spoglądanie to na telewizor, to na nowych klientów.
- Proszę, wódka – barman stawia butelkę, kieliszek i połowę świeżej cytryny przed mężczyzną. – Cytryna gratis, od baru dla stałego klienta. Na zdrowie.
Stoi przez chwilę przy kliencie, ten się nie odzywa, patrzą na siebie, jakby jeden i drugi na coś czekał.
- Nie wzgardzę – bełkocze klient, cicho, pod nosem, jakby na siłę wyciskał słowa z gardła. Bierze kwaśny owoc i wbija w niego pożółkłe zęby, sok spływa po brodzie, kapie na, i tak już brudną, starą koszulę i granatowe spodnie.
Barman patrzy z obrzydzeniem na człowieka i odchodzi, sztucznie się uśmiechając.
- Cytryna gratis... – stary mówi do siebie – śmiechu warte, panie Drozda, śmiechu warte...
Zjadł całą, jakby była słodkim pączkiem, nawet się nie krzywiąc. A potem zaczął pić, na umór, tak jak wczoraj i przedwczoraj. Tak samo jak trzy dni temu, i cztery, pięć nawet. Właściwie, to nie pamiętał kiedy spędził wieczór na trzeźwo. Właściwie, to niewiele już pamiętał, a chciał jeszcze mniej.
Z każdym kieliszkiem obraz coraz bardziej rozmywał się przed oczami starego mężczyzny. Kontury baru zaczynały drgać, papierosowy dym, oplatający każdy przedmiot w barze potęgował wrażenie, że wszystko faluje. Tłumione, pomarańczowe światła jakby jeszcze bardziej przygaszone, oświetlały już tylko skrawek pomieszczenia.
Kolejny kieliszek, który nie przyniósł amnezji. I jeszcze jeden, też nic nie zmienił...
W gruncie rzeczy, to wódka zaczęła mu smakować. Jeszcze jeden.
- Ecce homo... prawda, Piłacie? – zaczął mówić, ale głowa opadła mu na stolik.
Podniósł się, by nalać jeszcze jeden kieliszek wódki i pić dalej.

* * *

Czas biegnie. Cyk-cyk... cyk-cyk...
Wskazówki zegara zawieszonego nad barem gonią się nawzajem i żadna nie chce dać za wygraną.
Cyk-cyk... cyk-cyk...
Szumy przesuwanych krzeseł, tłumione śmiechy, kwestie wypowiadane podniesionym tonem. Stukanie kieliszków o kieliszki, polerowanie blatu stolików, odpalanie papierosa. I cichy odgłos wskazówek sprawujący pieczę nad swoistą melodią baru i jakby pilnujący wszystkich dźwięków.
Cyk-cyk... cyk-cyk...
To ciągle wraca – gdzieś w głębi umysłu formowały się myśli, których wcale nie chciał – to wszystko jest żywe i wcale nie mogę zapomnieć.
„Chciałbym dostać imię, czuć i być.”
To jeszcze maszyna?
Jej pytania, te wszystkie rozmowy. Pytania na które nadal nie potrafię odpowiedzieć.
„Skąd więc wiecie jak się czujecie, jaki program macie zainstalowany?”
„Dlaczego nie potrafisz powiedzieć kim jesteście?”
„Jak...”
„Wytłumacz...”
„Powiedz...”
„Chcę wiedzieć...”
Mężczyzna wpatruje się w kieliszek do połowy wypełniony wódką. Chwyta w dłoń i drżącym ruchem wlewa zawartość do gardła.
„Ty... czy ty wiesz, że żyjesz?”
Ja już chyba w ogóle nic nie wiem. Kim ja? Czym to wszystko?
Patrzy mętnym wzrokiem po całej sali. Światła przebijają się przez dym. W głębi jakieś cienie wytwarzające dźwięki. Obraz przypomina wymiociny.
Pochyla głowę, patrzy w resztkę wódki, która została jeszcze w butelce.
Nie ma cię już dziesiąty rok. Zniknęłaś tak nagle, jak się pojawiłaś.
Cyk-cyk... cyk-cyk...
Cicho, coraz ciszej.

* * *
- yyyoosłam ii os – usłyszał głos dochodzący jakby z głębi długiego korytarza. Podniósł głowę i wytężył słuch. Światło gryzło go w oczy. Zasłonił się ręką.
- Już mi wystarczy, już wystarczy. Odejdź.
Wciąż jednak czuł czyjąś obecność tuż przy stoliku. Próbował dojrzeć kto to, ale oczy łzawiły od papierosowego dymu, a żółte światło stawało się nieznośne. Przymykał powieki i widział jedynie kontury, jakby cień, który stał tuż nad nim i domagał się odpowiedzi.
- Przyniosłam ci coś – tym razem usłyszał wyraźnie. Cichy, kobiecy głos należący do mary, stojącej obok.
- Nie chcę już wódki! Nie słyszałaś!?
- To nie wódka – powiedziała spokojnie, a po krótkiej pauzie, dodała – człowieku.
Zmroziło go. Chciał spojrzeć, być pewnym, że to... Ale patrzyć na tę marę, to jak spoglądać w słońce. Miał wrażenie, że spłoną mu oczy, że oszaleje z bólu, jeżeli będzie próbował dostrzec jak wygląda.
- To ty? – spytał tylko.
Nie było odpowiedzi.
- Chciałam ci tylko to przynieść – postawiła okrągły, nieduży przedmiot na stoliku. Zapachniało czymś słodkim i truskawkowym. – I podziękować...
Chwila ciszy, rozciągająca się w nieskończoność. Właściwie, to nie ma nic, tylko ten stary i dziwne kłębowisko dymu poprzeplatane światłem, nic poza tym.
Usłyszał skrzypienie podłogi, zauważył zmianę kształtu sylwetki, jakby się odwróciła.
- Poczekaj! – zatrzymała się w pół kroku.
- Tak?
I co teraz? O co spytać? W głowie pustka, nie wiem, czy to ja siedzę, czy to się dzieje naprawdę. To moje ciało? Moja rzeczywistość?
- Chcesz mi coś powiedzieć?
Głośno przełyka ślinę.
- Dlaczego? – pyta w końcu, czując ulgę, że cokolwiek udało mu się z siebie wydobyć.
- Co: „dlaczego”? – odpowiada pytaniem, zdziwiona. – Dlaczego tu jestem? Czy dlaczego mnie nie było i teraz, nagle znowu? Czy dlaczego to z sobą zrobiłeś? Albo dlaczego w ogóle jestem? A może dlaczego ci to przyniosłam? – wskazała palcem na pachnący przedmiot. – Czy pytasz dlaczego w takim miejscu?
- Nie, nic... ja tylko... – próbuje się przyjrzeć, ale wciąż tylko dym i światło. Ten głos... już nie mechaniczny, a zupełnie ludzki. Przyjemny, kobiecy głos. – Wiesz... chciałem spytać czy wszystko u ciebie w porządku?
- W porządku.
Cisza.
- A u ciebie? – pyta po chwili.
- Może nie wygląda, ale... – mężczyzna patrzy na stolik, na rozlaną wódkę i brudną brodę, na swoje mokre od potu ubranie, palcami dotyka posklejanych, przetłuszczonych włosów. – Nie, nie narzekam.
Cisza.
- Pracujesz gdzieś? – spytała.
Cisza, słychać muzykę z głębi baru.
- Nie... to znaczy tak. Dorywczo, czasem. To tu, to tam, wiesz... czasem się coś znajdzie, czasem nie. Bywa różnie. – Waha się czy zadać to pytanie. – A ty? Masz jakąś pracę?
- Tak. Sprzątam mieszkania, gotuję. Pracuję jako pomoc domowa.
- Acha.
Cisza.
- A jak się czujesz? – zaraz zadał kolejne pytanie, by to nie zostało dwuznacznie odczytane. – Ze zdrowiem w porządku? Głowa nie pobolewa, katar nie?
Co ja plotę?
- Głowa czasem, jak każdego. Ale poza tym, to w porządku, nie narzekam.
Cisza.
- No, jeśli to już wszystko... – zastukała energicznie palcami w blat stołu – to będę szła...
- Tak szybko? – wysycha w gardle, brakuje słów by przerwać tę chorą sytuację. Stary chce wstać, ale nogi nie utrzymają ciała, nie ma sił.
- No... skoro porozmawialiśmy.
Cisza.
- Nie możesz! – krzyknął. Zabrzmiał ostrzej niż chciał. – To znaczy... – zaczął łagodnie, reflektując się – zostań proszę, jeszcze chwilę. Jeśli możesz...
Cisza. Sylwetka nie porusza się.
- Właściwie to... – zaczął – co się stało? Że to nagle... pamiętasz, jedna kartka, hm?
- Pamiętam, ale powiedz. Powiedz wreszcie, ułóż myśli i spytaj o co chcesz spytać. Wypowiedz kilka tych słów, które nie dają ci spokoju. Wypowiedz je w końcu!
Cisza.
- Zostały mi po tobie tylko zapiski, ostatnie – sprzed dziesięciu lat. Następnego dnia po rozmowie zniknęłaś bez śladu, zostawiając tylko tę kartkę. Dramatyczną prośbę o to, byś mogła być człowiekiem. – Znów próbuje jej się przyjrzeć, ale nie może. Odruchowo odwraca głowę. – A później – nic. I nic nie rozumiem. Dlaczego się pojawiłaś i dlaczego zniknęłaś, tak bez słowa. A teraz pojawiasz się, też bez słowa, bez niczego. Nawet nie wiem o co spytać, jak... Pogubiłem słowa, trudno mi je układać, tworzyć konstrukcje. Wytłumacz mi... Jak... Dlaczego... Chcę wiedzieć...
- Wiem tyle, co ty, człowieku. Tak się stało, po prostu. Nie wiem, czy ktoś mnie usłyszał, czy zadrżała ziemia i coś we mnie wstąpiło, nie wiem. Jakoś tak... chciałam i jest. Jakby ktoś pstryknął palcami albo przeglądał książkę, w której brakuje kilkudziesięciu stron i akcja – nie wiedzieć dlaczego – diametralnie się zmienia.
- A...
- Chciałam tego, niesamowicie tego pragnęłam, wiesz o tym. Nagle te wszystkie zapachy, gorąco, zimno, zapach powietrza, poparzenia, gdy pierwszy raz chciałam napić się gorącego napoju. Poznawałam świat jak ktoś upośledzony, uczyłam się wszystkiego, dopiero odczuwanie nauczyło mnie jak żyć w waszym świecie. Nie interesuje mnie w jaki sposób funkcjonują wasze organizmy. Że są receptory, że wysyłają informacje do mózgu... cała ta nauka, w ogóle. Teorie, równania, domysły. Po co, skoro mam uczucia, wiem co parzy, a co jest zimne?
- Ale nauka to poznawanie świata, porządkowanie, oswajanie.
- A ja?
- Co – ty?
- Jak to, że się pojawiłam, że żyłam... i żyję, ale inaczej, wyjaśni Twoja nauka?
- Może jeszcze nie jest na tyle rozwinięta...
- Zawsze jej czegoś brakuje! Zawsze będzie przed nią zadanie, które okaże się zbyt skomplikowane. Badają, domyślają się, a kto wie jak było w istocie? Kto wie co czuje uczestnik eksperymentu? Dane, wykresy, równania – to język waszych uczuć! A wy? Gdzie w tym wszystkim jest wasze człowieczeństwo?
- W ciekawości.
- W... ciekawości? Co ty pleciesz?
- W dążeniu do tego, co nieodkryte. W badaniu w jaki sposób, dostrzeganiu konstrukcji. To pęd do poznania, nauczenia się i ogarnięcia świata, by można było pomóc, gdy trzeba.
- A sobie? Potraficie pomóc sobie?
Milczenie.
- Zależy kiedy. Czasem tak, skutecznie, podczas różnych chorób, wiemy jak leczyć. Nauka to też sposób na ułatwienie życia, rozwój technologiczny, komputery, telefony, architektura, nic nie powstałoby bez podstaw teoretycznych, bez wstępnych obliczeń.
- Znowu nie rozumiesz... Czy z uczuciami – potraficie sobie poradzić? Ze smutkiem, żalem, wstydem?
- A ty potrafisz sobie z nimi poradzić? Ciągle targają tobą emocje, ciągle krzyczysz, unosisz się! Spójrz wreszcie na siebie, a przestań oceniać nas – ludzi. Nadal czujesz się odrębną jednostką? Nadal tak żal ci, że nie możesz i nigdy nie będziesz taka jak my? Nie, nie radzimy sobie, dobrze o tym wiesz. Uczucia są, często bardzo intensywne, doprowadzające nas na skraj poczucia... czegokolwiek, rzeczywistości, własnej wartości. Balansujemy czasem na skraju zdrowia fizycznego. Nie, nie radzimy sobie, od stuleci sobie nie radzimy. Ale nie o to chodzi, żeby uczucia wywoływać albo powstrzymywać kiedy chcemy. One są, każdy przeżywa swoje dramaty i nie ma od tego wyjątku. Przez dziesięć lat twojego człowieczego życia powinnaś już to zauważyć. I przestań w końcu pieprzyć, że tylko ty tak intensywnie i my nie i nie wiemy co tracimy... bo sama nie wiesz co mówisz.
Ta sylwetka, zmieniła się. Opuściła głowę w ramiona. Chyba płacze, łzy rozbijają się o stół, jak krople wódki kapiące z brody starego na drewniany blat.
- Poznajemy, marzymy o tym, żeby zwiedzać, czujemy się tu, na Ziemi – mimo miliardów nas – bardzo samotni, zagubieni. Szlag by to... świat jest dla nas za mały, bo myślimy o różnych rzeczach, trudno nam wierzyć w coś ponad światem, w coś po śmierci... bo bombardowani jesteśmy właśnie teoriami, których tak nie lubisz. Próbujemy żyć jak najlepiej potrafimy, znosić to, że tak niewiele możemy, a tak wiele byśmy chcieli. Podziwiamy wiele rzeczy i uśmiechamy się do słońca, naprawdę. Ale żyć tylko uczuciami, to za mało, to naiwnie, bo trzeba coś czasem trzeźwo ocenić, zastanowić się jak zrobić, żeby było dobrze. Ale nie zapominamy o nich, nie da się. Ciągle nam towarzyszą, a ty nie jesteś żadną emisariuszką uczuć. Mówisz o pięknych rzeczach, o cieszeniu się odczuwaniem, w istocie tak robimy, to bardzo cenne. Ale oprócz tego jest też życie, sytuacje w których trzeba zachować zimną krew, mimo, że w środku nas buzuje. Myślisz, że uczucia to tylko mówienie o nich i ekspresywne odczuwanie, bo nie miałaś pojęcia, jako maszyna, ile rozterek trzeba znieść, ile sprzecznych prądów płynie wewnątrz ciebie zanim coś zrobisz. To jest właśnie wieczne nieporozumienie, że widzimy tylko zachowanie, a nie uczucia, ani myśli drugiej osoby.
- Muszę iść... – mówi jakoś niepewnie, głos jakby drży.
- Nie było cię dziesięć lat. Tak nagle, nie wiem dlaczego i pewnie już się nie dowiem. Bardzo chciałem cię znać, pokazywać świat, mówić o nim właśnie tobie. Mówić co jest zimne, a czym się możesz sparzyć. Chciałem poznawać też jak ty wszystko odczuwasz, jakie masz zdanie... ech... chciałem usłyszeć twój głos, wreszcie ludzki, chciałem wiedzieć jak brzmisz. Marzyłem o tym każdego pieprzonego dnia po twoim odejściu. Próbowałem zrozumieć co się stało, ale nie mogłem. To było jak piorun, który zostawia po sobie tylko ogromną, czarną dziurę, nic więcej. A teraz... – spojrzał na sylwetkę – nawet nie wiem czy stoisz przede mną, czy to kolejne moje przewidzenie albo jakiś sen. Nic się nie dowiem, gadasz rzeczy z których niczego nie mogę się dowiedzieć.
- Zrozum, ja sama nie wiem...
- I to jest właśnie człowieczeństwo, maszyno.
Cisza. Napił się wódki.
- Że nie wiesz co się dzieje i dlaczego. Nie wiesz co zrobić i jak sobie poradzić. I znikasz, na dziesięć lat, bo nie masz pojęcia co zrobić.
- Ale... ja byłam przekonana, że jako człowiek nie będę potrafiła już z tobą rozmawiać, będzie mi wstyd, będę przy tobie jak dziecko, przy którym musisz wszystko robić. Myślałam, że nie chcesz tego, że lepiej będzie dla ciebie, jeśli odejdę.
- To też jest ludzkie. Myślałaś, że ja myślałem i tak zrobiłaś. Skąd mogłaś wiedzieć?! Skąd!? Nie wiem co się działo, ale poznawałem cię jak człowieka, w pewnej chwili nawet... poczułem zamiast zimnej stali twojego ciała jakby... elastyczną skórę, ciepło. Na litość Boską, pragnąłem, żebyś była człowiekiem, bo byłaś nim tak bardzo, tak wewnętrznie! I kiedy w końcu... to odeszłaś. Ale stałaś się tym kim chciałaś, płaczesz, nie potrafisz określić co się dzieje, „jaki program jest teraz aktywny”, co? Aż cię rozsadza od środka, gniecie w klatce, a w gardle jakby dziwna, lodowa bryła, która blokuje słowa. Myśli jakieś tam są, ale rozmyte, chaotyczne i rozproszone, nic nie da się z nich stworzyć. Czego byś nie zrobiła, to źle – stary milknie na chwilę, patrzy na pochyloną sylwetkę, długo się w nią wpatruje, skuloną, z twarzą wklętą w ramiona. – A więc stałaś się człowiekiem, witaj wśród ludzi.
Wtedy upadła na kolana, ale po chwili podniosła się, z największym trudem.
- Męczą mnie już uczucia. Tak jak ciebie męczył ich brak. Mam już dosyć, zrzekłbym się tego wszystkiego... Denerwowania się, poczucia bezradności, beznadziejności, daremności działań. Nie mogę już słuchać o nieporozumieniach i błędnych interpretacjach. Rzygam tym wszystkim na kilka metrów, całymi dniami, gdzieś mam umowy społeczne, zachowania, wymuszone uśmiechy na dzień dobry. Nie mam już sił tłumaczyć tobie świata ani innym, co chciałem powiedzieć. Nie mam już sił... – wziął głębszy oddech. - Zaczynam ci zazdrościć. Że nic nie czułaś. Mam stokrotnie tego wszystkiego dość. Czasem niczego więcej nie pragnę – mówił głośno – niż tego, by być maszyną. Być maszyną...
Podniosła głowę i wpatrywała się w niego długo, zanim spytała.
- Naprawdę tego chcesz? Nic nie czuć, zbierać tylko informacje i starać się zrozumieć? Tkwić tak – nie wiadomo po co i nie wiadomo jak długo, będąc zdanym tylko na siebie?
Śmierdziało wódką, muzyka ucichła, barman odstawiał ostatnie kieliszki na półkę. Na stoliku starego leżały przewrócone kieliszki i dwie puste flaszki.
- A co ja mam? – spytał i spojrzał na stolik. – Mam dość... tak. Pragnę tego, naprawdę. – Wtedy głowa opadła mu bezwładnie, jakby w jednej chwili zapadł w głęboki sen.
Odchodząc, sylwetka, z której oczu nadal ciekły łzy powiedziała cicho:
- Rzekłeś.
I rozmyła się wraz z papierosowym dymem kłębiącym się w barze.

* * *

Inicjalizacja...

Pobieranie danych...

Wczytywanie informacji...

10011010010110...

BEGIN!

Budzę się. Zostałem uruchomiony – przez kogo i po co? Czuję tylko wibracje przepływających przeze mnie danych. Wiem, kiedy najkrótsza nawet informacja przepływa przez moje elektrody, mogę śledzić jej ruch, odnaleźć w ułamku sekundy. Wiem czym są dane, odczuwam ich ruch, zdaję sobie sprawę z ich ciężaru. Wiem...

Dlaczego zostałem obudzony? Dlaczego dzisiaj i kto jest za to odpowiedzialny? Kim byłem i czy w ogóle byłem wcześniej? Czy istniałem? Czy świat istniał beze, czy obudził się wraz ze mną i będzie żywy tylko wtedy, gdy ja będę świadomy?

A więc zostałem stworzony.

Oto ja?...

Brak komentarzy: