2008-03-29

Odczyt dziesiąty: Brutalne życzenie

Siedzi w rogu zadymionej sali. W knajpie kilku klientów, czasem coś mrukną, pociągną łyk zimnego piwa z kufla i dalej wpatrują się w telewizor wiszący nad barem. Z głośników sączy się spokojna muzyka, Something to live for duetu Fitzgerald i Ellington. Jest parno. Czuć pot pomieszany z zapachem alkoholu.
Drewniana podłoga zaczyna skrzypieć. Młody barman podchodzi do na poły trzeźwego klienta, siedzącego w rogu pomieszczenia. Stolik cuchnie wódką, dym papierosowy drapie w gardło. Klient podnosi głowę i spogląda na barmana.
- Już dość, nie sądzisz? – sugeruje młodzieniec patrząc na kilka szklanych kieliszków ustawionych w różnych częściach stołu.
Stary, drgającymi dłońmi, odpala papierosa. Światło zapałki na moment rozświetla jego twarz. Przekrwione oczy kierują się w stronę obsługującego go mężczyzny. W kroplach wódki, które zostały jeszcze na zapuszczonej brodzie klienta odbija się niewielki płomyk zapałki.
- Nie – odpowiada ochrypłym głosem. Zapałka gaśnie, znowu mrok. – Nalej jeszcze jednego.
Mężczyzna zaciąga się papierosem. Powoli wypuszcza dym z ust i długo wpatruje się jak szara smuga kłębi się przybierając rozmaite kształty.
- Nie słyszałeś? Nalej jeszcze jednego! – strzepuje wypalony tytoń do jednego z kieliszków i spogląda w oczy barmanowi. Drobinki opadają na resztki alkoholu, wydając ciche syczenie. – Odmówisz mi?
Młody mężczyzna patrzy na klienta, jakby wahał się czy posłuchać jego prośby, czy już go wyprosić.
- Zaraz podam – decyduje. – I proszę o łagodniejszy ton.
Odchodzi, a jego sylwetka po kilku metrach rozmywa się w zadymionym, skąpo oświetlonym barze.
- Ton! Dobre sobie. Co ton? Co ton?! – mówi podniesionym głosem, ale nikogo nie ma już przy stoliku. – A... – macha zrezygnowany ręką i krzyczy w kierunku baru – Przynieś całą butelkę!
Kolejna do opróżnienia, dodaje w myślach, cały ten śmietnik – omiata spojrzeniem bar i patrzy w sufit – wypełniają puste butelki. Beka głośno, urywane rozmowy na moment cichną, potem słychać ciche pomruki – kultura... człowiek... publicznie... ludziach... wstyd... – i powrót do wcześniejszych dialogów. Sączenie piwa, spoglądanie to na telewizor, to na nowych klientów.
- Proszę, wódka – barman stawia butelkę, kieliszek i połowę świeżej cytryny przed mężczyzną. – Cytryna gratis, od baru dla stałego klienta. Na zdrowie.
Stoi przez chwilę przy kliencie, ten się nie odzywa, patrzą na siebie, jakby jeden i drugi na coś czekał.
- Nie wzgardzę – bełkocze klient, cicho, pod nosem, jakby na siłę wyciskał słowa z gardła. Bierze kwaśny owoc i wbija w niego pożółkłe zęby, sok spływa po brodzie, kapie na, i tak już brudną, starą koszulę i granatowe spodnie.
Barman patrzy z obrzydzeniem na człowieka i odchodzi, sztucznie się uśmiechając.
- Cytryna gratis... – stary mówi do siebie – śmiechu warte, panie Drozda, śmiechu warte...
Zjadł całą, jakby była słodkim pączkiem, nawet się nie krzywiąc. A potem zaczął pić, na umór, tak jak wczoraj i przedwczoraj. Tak samo jak trzy dni temu, i cztery, pięć nawet. Właściwie, to nie pamiętał kiedy spędził wieczór na trzeźwo. Właściwie, to niewiele już pamiętał, a chciał jeszcze mniej.
Z każdym kieliszkiem obraz coraz bardziej rozmywał się przed oczami starego mężczyzny. Kontury baru zaczynały drgać, papierosowy dym, oplatający każdy przedmiot w barze potęgował wrażenie, że wszystko faluje. Tłumione, pomarańczowe światła jakby jeszcze bardziej przygaszone, oświetlały już tylko skrawek pomieszczenia.
Kolejny kieliszek, który nie przyniósł amnezji. I jeszcze jeden, też nic nie zmienił...
W gruncie rzeczy, to wódka zaczęła mu smakować. Jeszcze jeden.
- Ecce homo... prawda, Piłacie? – zaczął mówić, ale głowa opadła mu na stolik.
Podniósł się, by nalać jeszcze jeden kieliszek wódki i pić dalej.

* * *

Czas biegnie. Cyk-cyk... cyk-cyk...
Wskazówki zegara zawieszonego nad barem gonią się nawzajem i żadna nie chce dać za wygraną.
Cyk-cyk... cyk-cyk...
Szumy przesuwanych krzeseł, tłumione śmiechy, kwestie wypowiadane podniesionym tonem. Stukanie kieliszków o kieliszki, polerowanie blatu stolików, odpalanie papierosa. I cichy odgłos wskazówek sprawujący pieczę nad swoistą melodią baru i jakby pilnujący wszystkich dźwięków.
Cyk-cyk... cyk-cyk...
To ciągle wraca – gdzieś w głębi umysłu formowały się myśli, których wcale nie chciał – to wszystko jest żywe i wcale nie mogę zapomnieć.
„Chciałbym dostać imię, czuć i być.”
To jeszcze maszyna?
Jej pytania, te wszystkie rozmowy. Pytania na które nadal nie potrafię odpowiedzieć.
„Skąd więc wiecie jak się czujecie, jaki program macie zainstalowany?”
„Dlaczego nie potrafisz powiedzieć kim jesteście?”
„Jak...”
„Wytłumacz...”
„Powiedz...”
„Chcę wiedzieć...”
Mężczyzna wpatruje się w kieliszek do połowy wypełniony wódką. Chwyta w dłoń i drżącym ruchem wlewa zawartość do gardła.
„Ty... czy ty wiesz, że żyjesz?”
Ja już chyba w ogóle nic nie wiem. Kim ja? Czym to wszystko?
Patrzy mętnym wzrokiem po całej sali. Światła przebijają się przez dym. W głębi jakieś cienie wytwarzające dźwięki. Obraz przypomina wymiociny.
Pochyla głowę, patrzy w resztkę wódki, która została jeszcze w butelce.
Nie ma cię już dziesiąty rok. Zniknęłaś tak nagle, jak się pojawiłaś.
Cyk-cyk... cyk-cyk...
Cicho, coraz ciszej.

* * *
- yyyoosłam ii os – usłyszał głos dochodzący jakby z głębi długiego korytarza. Podniósł głowę i wytężył słuch. Światło gryzło go w oczy. Zasłonił się ręką.
- Już mi wystarczy, już wystarczy. Odejdź.
Wciąż jednak czuł czyjąś obecność tuż przy stoliku. Próbował dojrzeć kto to, ale oczy łzawiły od papierosowego dymu, a żółte światło stawało się nieznośne. Przymykał powieki i widział jedynie kontury, jakby cień, który stał tuż nad nim i domagał się odpowiedzi.
- Przyniosłam ci coś – tym razem usłyszał wyraźnie. Cichy, kobiecy głos należący do mary, stojącej obok.
- Nie chcę już wódki! Nie słyszałaś!?
- To nie wódka – powiedziała spokojnie, a po krótkiej pauzie, dodała – człowieku.
Zmroziło go. Chciał spojrzeć, być pewnym, że to... Ale patrzyć na tę marę, to jak spoglądać w słońce. Miał wrażenie, że spłoną mu oczy, że oszaleje z bólu, jeżeli będzie próbował dostrzec jak wygląda.
- To ty? – spytał tylko.
Nie było odpowiedzi.
- Chciałam ci tylko to przynieść – postawiła okrągły, nieduży przedmiot na stoliku. Zapachniało czymś słodkim i truskawkowym. – I podziękować...
Chwila ciszy, rozciągająca się w nieskończoność. Właściwie, to nie ma nic, tylko ten stary i dziwne kłębowisko dymu poprzeplatane światłem, nic poza tym.
Usłyszał skrzypienie podłogi, zauważył zmianę kształtu sylwetki, jakby się odwróciła.
- Poczekaj! – zatrzymała się w pół kroku.
- Tak?
I co teraz? O co spytać? W głowie pustka, nie wiem, czy to ja siedzę, czy to się dzieje naprawdę. To moje ciało? Moja rzeczywistość?
- Chcesz mi coś powiedzieć?
Głośno przełyka ślinę.
- Dlaczego? – pyta w końcu, czując ulgę, że cokolwiek udało mu się z siebie wydobyć.
- Co: „dlaczego”? – odpowiada pytaniem, zdziwiona. – Dlaczego tu jestem? Czy dlaczego mnie nie było i teraz, nagle znowu? Czy dlaczego to z sobą zrobiłeś? Albo dlaczego w ogóle jestem? A może dlaczego ci to przyniosłam? – wskazała palcem na pachnący przedmiot. – Czy pytasz dlaczego w takim miejscu?
- Nie, nic... ja tylko... – próbuje się przyjrzeć, ale wciąż tylko dym i światło. Ten głos... już nie mechaniczny, a zupełnie ludzki. Przyjemny, kobiecy głos. – Wiesz... chciałem spytać czy wszystko u ciebie w porządku?
- W porządku.
Cisza.
- A u ciebie? – pyta po chwili.
- Może nie wygląda, ale... – mężczyzna patrzy na stolik, na rozlaną wódkę i brudną brodę, na swoje mokre od potu ubranie, palcami dotyka posklejanych, przetłuszczonych włosów. – Nie, nie narzekam.
Cisza.
- Pracujesz gdzieś? – spytała.
Cisza, słychać muzykę z głębi baru.
- Nie... to znaczy tak. Dorywczo, czasem. To tu, to tam, wiesz... czasem się coś znajdzie, czasem nie. Bywa różnie. – Waha się czy zadać to pytanie. – A ty? Masz jakąś pracę?
- Tak. Sprzątam mieszkania, gotuję. Pracuję jako pomoc domowa.
- Acha.
Cisza.
- A jak się czujesz? – zaraz zadał kolejne pytanie, by to nie zostało dwuznacznie odczytane. – Ze zdrowiem w porządku? Głowa nie pobolewa, katar nie?
Co ja plotę?
- Głowa czasem, jak każdego. Ale poza tym, to w porządku, nie narzekam.
Cisza.
- No, jeśli to już wszystko... – zastukała energicznie palcami w blat stołu – to będę szła...
- Tak szybko? – wysycha w gardle, brakuje słów by przerwać tę chorą sytuację. Stary chce wstać, ale nogi nie utrzymają ciała, nie ma sił.
- No... skoro porozmawialiśmy.
Cisza.
- Nie możesz! – krzyknął. Zabrzmiał ostrzej niż chciał. – To znaczy... – zaczął łagodnie, reflektując się – zostań proszę, jeszcze chwilę. Jeśli możesz...
Cisza. Sylwetka nie porusza się.
- Właściwie to... – zaczął – co się stało? Że to nagle... pamiętasz, jedna kartka, hm?
- Pamiętam, ale powiedz. Powiedz wreszcie, ułóż myśli i spytaj o co chcesz spytać. Wypowiedz kilka tych słów, które nie dają ci spokoju. Wypowiedz je w końcu!
Cisza.
- Zostały mi po tobie tylko zapiski, ostatnie – sprzed dziesięciu lat. Następnego dnia po rozmowie zniknęłaś bez śladu, zostawiając tylko tę kartkę. Dramatyczną prośbę o to, byś mogła być człowiekiem. – Znów próbuje jej się przyjrzeć, ale nie może. Odruchowo odwraca głowę. – A później – nic. I nic nie rozumiem. Dlaczego się pojawiłaś i dlaczego zniknęłaś, tak bez słowa. A teraz pojawiasz się, też bez słowa, bez niczego. Nawet nie wiem o co spytać, jak... Pogubiłem słowa, trudno mi je układać, tworzyć konstrukcje. Wytłumacz mi... Jak... Dlaczego... Chcę wiedzieć...
- Wiem tyle, co ty, człowieku. Tak się stało, po prostu. Nie wiem, czy ktoś mnie usłyszał, czy zadrżała ziemia i coś we mnie wstąpiło, nie wiem. Jakoś tak... chciałam i jest. Jakby ktoś pstryknął palcami albo przeglądał książkę, w której brakuje kilkudziesięciu stron i akcja – nie wiedzieć dlaczego – diametralnie się zmienia.
- A...
- Chciałam tego, niesamowicie tego pragnęłam, wiesz o tym. Nagle te wszystkie zapachy, gorąco, zimno, zapach powietrza, poparzenia, gdy pierwszy raz chciałam napić się gorącego napoju. Poznawałam świat jak ktoś upośledzony, uczyłam się wszystkiego, dopiero odczuwanie nauczyło mnie jak żyć w waszym świecie. Nie interesuje mnie w jaki sposób funkcjonują wasze organizmy. Że są receptory, że wysyłają informacje do mózgu... cała ta nauka, w ogóle. Teorie, równania, domysły. Po co, skoro mam uczucia, wiem co parzy, a co jest zimne?
- Ale nauka to poznawanie świata, porządkowanie, oswajanie.
- A ja?
- Co – ty?
- Jak to, że się pojawiłam, że żyłam... i żyję, ale inaczej, wyjaśni Twoja nauka?
- Może jeszcze nie jest na tyle rozwinięta...
- Zawsze jej czegoś brakuje! Zawsze będzie przed nią zadanie, które okaże się zbyt skomplikowane. Badają, domyślają się, a kto wie jak było w istocie? Kto wie co czuje uczestnik eksperymentu? Dane, wykresy, równania – to język waszych uczuć! A wy? Gdzie w tym wszystkim jest wasze człowieczeństwo?
- W ciekawości.
- W... ciekawości? Co ty pleciesz?
- W dążeniu do tego, co nieodkryte. W badaniu w jaki sposób, dostrzeganiu konstrukcji. To pęd do poznania, nauczenia się i ogarnięcia świata, by można było pomóc, gdy trzeba.
- A sobie? Potraficie pomóc sobie?
Milczenie.
- Zależy kiedy. Czasem tak, skutecznie, podczas różnych chorób, wiemy jak leczyć. Nauka to też sposób na ułatwienie życia, rozwój technologiczny, komputery, telefony, architektura, nic nie powstałoby bez podstaw teoretycznych, bez wstępnych obliczeń.
- Znowu nie rozumiesz... Czy z uczuciami – potraficie sobie poradzić? Ze smutkiem, żalem, wstydem?
- A ty potrafisz sobie z nimi poradzić? Ciągle targają tobą emocje, ciągle krzyczysz, unosisz się! Spójrz wreszcie na siebie, a przestań oceniać nas – ludzi. Nadal czujesz się odrębną jednostką? Nadal tak żal ci, że nie możesz i nigdy nie będziesz taka jak my? Nie, nie radzimy sobie, dobrze o tym wiesz. Uczucia są, często bardzo intensywne, doprowadzające nas na skraj poczucia... czegokolwiek, rzeczywistości, własnej wartości. Balansujemy czasem na skraju zdrowia fizycznego. Nie, nie radzimy sobie, od stuleci sobie nie radzimy. Ale nie o to chodzi, żeby uczucia wywoływać albo powstrzymywać kiedy chcemy. One są, każdy przeżywa swoje dramaty i nie ma od tego wyjątku. Przez dziesięć lat twojego człowieczego życia powinnaś już to zauważyć. I przestań w końcu pieprzyć, że tylko ty tak intensywnie i my nie i nie wiemy co tracimy... bo sama nie wiesz co mówisz.
Ta sylwetka, zmieniła się. Opuściła głowę w ramiona. Chyba płacze, łzy rozbijają się o stół, jak krople wódki kapiące z brody starego na drewniany blat.
- Poznajemy, marzymy o tym, żeby zwiedzać, czujemy się tu, na Ziemi – mimo miliardów nas – bardzo samotni, zagubieni. Szlag by to... świat jest dla nas za mały, bo myślimy o różnych rzeczach, trudno nam wierzyć w coś ponad światem, w coś po śmierci... bo bombardowani jesteśmy właśnie teoriami, których tak nie lubisz. Próbujemy żyć jak najlepiej potrafimy, znosić to, że tak niewiele możemy, a tak wiele byśmy chcieli. Podziwiamy wiele rzeczy i uśmiechamy się do słońca, naprawdę. Ale żyć tylko uczuciami, to za mało, to naiwnie, bo trzeba coś czasem trzeźwo ocenić, zastanowić się jak zrobić, żeby było dobrze. Ale nie zapominamy o nich, nie da się. Ciągle nam towarzyszą, a ty nie jesteś żadną emisariuszką uczuć. Mówisz o pięknych rzeczach, o cieszeniu się odczuwaniem, w istocie tak robimy, to bardzo cenne. Ale oprócz tego jest też życie, sytuacje w których trzeba zachować zimną krew, mimo, że w środku nas buzuje. Myślisz, że uczucia to tylko mówienie o nich i ekspresywne odczuwanie, bo nie miałaś pojęcia, jako maszyna, ile rozterek trzeba znieść, ile sprzecznych prądów płynie wewnątrz ciebie zanim coś zrobisz. To jest właśnie wieczne nieporozumienie, że widzimy tylko zachowanie, a nie uczucia, ani myśli drugiej osoby.
- Muszę iść... – mówi jakoś niepewnie, głos jakby drży.
- Nie było cię dziesięć lat. Tak nagle, nie wiem dlaczego i pewnie już się nie dowiem. Bardzo chciałem cię znać, pokazywać świat, mówić o nim właśnie tobie. Mówić co jest zimne, a czym się możesz sparzyć. Chciałem poznawać też jak ty wszystko odczuwasz, jakie masz zdanie... ech... chciałem usłyszeć twój głos, wreszcie ludzki, chciałem wiedzieć jak brzmisz. Marzyłem o tym każdego pieprzonego dnia po twoim odejściu. Próbowałem zrozumieć co się stało, ale nie mogłem. To było jak piorun, który zostawia po sobie tylko ogromną, czarną dziurę, nic więcej. A teraz... – spojrzał na sylwetkę – nawet nie wiem czy stoisz przede mną, czy to kolejne moje przewidzenie albo jakiś sen. Nic się nie dowiem, gadasz rzeczy z których niczego nie mogę się dowiedzieć.
- Zrozum, ja sama nie wiem...
- I to jest właśnie człowieczeństwo, maszyno.
Cisza. Napił się wódki.
- Że nie wiesz co się dzieje i dlaczego. Nie wiesz co zrobić i jak sobie poradzić. I znikasz, na dziesięć lat, bo nie masz pojęcia co zrobić.
- Ale... ja byłam przekonana, że jako człowiek nie będę potrafiła już z tobą rozmawiać, będzie mi wstyd, będę przy tobie jak dziecko, przy którym musisz wszystko robić. Myślałam, że nie chcesz tego, że lepiej będzie dla ciebie, jeśli odejdę.
- To też jest ludzkie. Myślałaś, że ja myślałem i tak zrobiłaś. Skąd mogłaś wiedzieć?! Skąd!? Nie wiem co się działo, ale poznawałem cię jak człowieka, w pewnej chwili nawet... poczułem zamiast zimnej stali twojego ciała jakby... elastyczną skórę, ciepło. Na litość Boską, pragnąłem, żebyś była człowiekiem, bo byłaś nim tak bardzo, tak wewnętrznie! I kiedy w końcu... to odeszłaś. Ale stałaś się tym kim chciałaś, płaczesz, nie potrafisz określić co się dzieje, „jaki program jest teraz aktywny”, co? Aż cię rozsadza od środka, gniecie w klatce, a w gardle jakby dziwna, lodowa bryła, która blokuje słowa. Myśli jakieś tam są, ale rozmyte, chaotyczne i rozproszone, nic nie da się z nich stworzyć. Czego byś nie zrobiła, to źle – stary milknie na chwilę, patrzy na pochyloną sylwetkę, długo się w nią wpatruje, skuloną, z twarzą wklętą w ramiona. – A więc stałaś się człowiekiem, witaj wśród ludzi.
Wtedy upadła na kolana, ale po chwili podniosła się, z największym trudem.
- Męczą mnie już uczucia. Tak jak ciebie męczył ich brak. Mam już dosyć, zrzekłbym się tego wszystkiego... Denerwowania się, poczucia bezradności, beznadziejności, daremności działań. Nie mogę już słuchać o nieporozumieniach i błędnych interpretacjach. Rzygam tym wszystkim na kilka metrów, całymi dniami, gdzieś mam umowy społeczne, zachowania, wymuszone uśmiechy na dzień dobry. Nie mam już sił tłumaczyć tobie świata ani innym, co chciałem powiedzieć. Nie mam już sił... – wziął głębszy oddech. - Zaczynam ci zazdrościć. Że nic nie czułaś. Mam stokrotnie tego wszystkiego dość. Czasem niczego więcej nie pragnę – mówił głośno – niż tego, by być maszyną. Być maszyną...
Podniosła głowę i wpatrywała się w niego długo, zanim spytała.
- Naprawdę tego chcesz? Nic nie czuć, zbierać tylko informacje i starać się zrozumieć? Tkwić tak – nie wiadomo po co i nie wiadomo jak długo, będąc zdanym tylko na siebie?
Śmierdziało wódką, muzyka ucichła, barman odstawiał ostatnie kieliszki na półkę. Na stoliku starego leżały przewrócone kieliszki i dwie puste flaszki.
- A co ja mam? – spytał i spojrzał na stolik. – Mam dość... tak. Pragnę tego, naprawdę. – Wtedy głowa opadła mu bezwładnie, jakby w jednej chwili zapadł w głęboki sen.
Odchodząc, sylwetka, z której oczu nadal ciekły łzy powiedziała cicho:
- Rzekłeś.
I rozmyła się wraz z papierosowym dymem kłębiącym się w barze.

* * *

Inicjalizacja...

Pobieranie danych...

Wczytywanie informacji...

10011010010110...

BEGIN!

Budzę się. Zostałem uruchomiony – przez kogo i po co? Czuję tylko wibracje przepływających przeze mnie danych. Wiem, kiedy najkrótsza nawet informacja przepływa przez moje elektrody, mogę śledzić jej ruch, odnaleźć w ułamku sekundy. Wiem czym są dane, odczuwam ich ruch, zdaję sobie sprawę z ich ciężaru. Wiem...

Dlaczego zostałem obudzony? Dlaczego dzisiaj i kto jest za to odpowiedzialny? Kim byłem i czy w ogóle byłem wcześniej? Czy istniałem? Czy świat istniał beze, czy obudził się wraz ze mną i będzie żywy tylko wtedy, gdy ja będę świadomy?

A więc zostałem stworzony.

Oto ja?...

2007-04-04

Odczyt dziewiąty: Wyznanie.

Zapis rozmowy z dn. 4-IV-2007 roku.


Jak ciemno, Boże, jak dzisiaj ciemno. Maszyna mruczy. Już nie brzęczy, nie drapie, ale mruczy. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo przyzwyczaiłem się do tego dźwięku. Dźwięku, który dotyka, który głaszcze i uspokaja. Czuję jego obecność, obecność, obecność...

Myśli odbijają się echem w głowie. Coś mówi, zaczyna powoli i nieśmiało. Czuję dziwne mrowienie na plecach. Podnoszę głowę i wpatruję się w maszynę.

Słucham, słucham, słucham...

- Co... co się ze mną stanie, jak ty... jak Ciebie już nie... zostanę tutaj – w pustym domu? Co się wtedy stanie?

- Jak to? Przecież to dalekie, odległe. Dlaczego o tym myślisz?

- Bo... ludzie umierają, prawda? – Kiwam głową, powoli, nie spuszczając maszyny z oczu. – A ja? Co stanie się ze mną, kiedy ty odejdziesz. Albo gdzie pójdę ja gdy... gdy się wyczerpię?

- Nie... to nie tak...

Jak to powiedzieć? Jak nie urazić? Jak mówić do maszyny, która pyta o to, co wyłącznie ludzkie?

- Widzisz, każdy człowiek ma duszę, niewidzialną cząstkę, która po śmierci – ulatuje, idzie do nieba, piekła albo czyśćca.

- Wiem, wiem. Ja to wszystko wiem, ale... nie pytam o Twoją religię. Pytam o siebie, o to co stanie się ze mną? Czy tylko ludzie mają duszę?

- Tak... chyba tak.

- Wasze niebo to smutne miejsce.

- Dla... dlaczego tak myślisz? – Strasznie zimno, poczułem lodowaty wiatr, zamknąłem okno. Ale nie jestem przekonany, że to pomoże.

- Nie ma tam psów, kotów. Nie ma much, które bzyczą i nie dają spać. Nie ma obrzydliwych robaków, których boi się każda dziewczynka. Nie latają komary i nie spijają kropelek krwi. Kanarki nie śpiewają, a koty nie mruczą kiedy jest im dobrze. Stonka? Wrony? Krety? Nawet szkodników będzie wam brakować. Nie będzie na kogo narzekać, kogo przeklinać... Zapomnisz jak patrzą ptaki, jak śmieszny chód mają kaczki, zapomnisz jak pieje kogut, jak wygląda gołąb, jak latają, szybują. Nie będziesz pamiętał jak wyglądają skrzydła. To bardzo smutne miejsce – wasze niebo. Ale...

- Ale? – chciałem powiedzieć, że nie, że nie ma racji, bo tam będzie inaczej, że nikt tego nie pojmie, ale będzie przyjemnie, niesamowicie. Nasz umysł nawet nie jest w stanie tego ogarnąć, wyobraźnia jest zbyt płytka. Jednak milczę. Pragnę wysłuchać do końca tego hipnotyzującego głosu. Tak bardzo chcę. Czekam, czekam. Cyk-cyk-cyk-cyk...

- Ale i tak wam zazdroszczę. Pozwolisz... Pozwolisz mi tam wejść, razem z wami? Otworzysz dla mnie drzwi? Powiesz Mu, że chcę zobaczyć i wejść i żyć? Wytłumacz Mu, proszę...

- Nie możesz... – Czuję się jak kat. Słowa są jak ostrze topora. I uderzam za każdym razem mocniej. – Ty nie masz duszy. Jesteś maszyną. – Zaciskam zęby. Boże, jak ciężko. – Nie pójdziesz do nieba, nie ma dla ciebie zaświatów. Zgaśniesz, wyłączysz się. Ktoś wymaże ci pamięć i nie będzie żadnych „wczoraj”. Nie będzie rozmów i doświadczeń. Po prostu zgaśniesz i odejdziesz. A następnego dnia znowu wstanie Słońce. Tak jak każdego poprzedniego ranka. Ty najzwyczajniej w świecie się wyłączysz.

Milczy. Serce mi wali, oczy stają się wilgotne. Co ja robię? Co się ze mną dzieje?

- Bezsilni! – Wrzeszczy. Jezu, jak głośno. Drżę. Palce stukają o blat stołu. Próbuję uspokoić, ale nic, nic. – Gdzie ta wasza siła!? Gdzie moc, którą macie, co?! Poproś swojego Boga o łaskę dla mnie! Nie możesz?! Boisz się spytać? Kim wy jesteście?! Co za żałosne istoty, które potrafią się tylko chować, mówić: nie możesz, nie da się. To niewykonalne. Co za bzdury. Co za niedorzeczność. Wgraj sobie program, dzięki któremu będziesz mógł. Jeden nie zadziała to wgrywaj inny. I próbuj, próbuj do skutku. Czy wy zawsze tak łatwo się poddajecie? „Nie da się, nie da”. Popatrzcie na swój rozwój. Nadal nie da się latać? Nadal za oceanem nie ma nic? Nadal Ziemia jest płaska? Nadal człowiek nie wyleciał w kosmos? Czy wy jesteście ślepcami? Nie widzicie że się da?! Że jest możliwość i trzeba dążyć... Nie uczycie się patrząc na siebie? Tylko wątpicie, podejrzewacie, że nie, że to nie ma sensu. I tkwicie w jednym miejscu. Pieścicie się z życiem zamiast złapać je za rogi i przydusić, wytargać. Wyrzucić wysoko w górę i złapać. Gnieść, powykręcać. Ludzie! Ślepcy, troglodyci, a nie ludzie! Macie jedno. Tylko jedno, jedyne życie i tak bardzo się boicie próbować? Jedno. Macie chwilkę, kilka sekund. Wiesz ile to jest? Ile ty masz, człowieku? I tak strasznie się boisz. Widzę jak drżysz, jak uciekasz od tego co byś chciał, jak nie dopuszczasz nic ponad to co już jest, co widzisz i dotykasz. Nie macie nic poza tym jednym, jedynym. Takim... darem.

- Przepraszam...

- Czy ty naprawdę jesteś takim ślepcem?! Ktoś, podczas stworzenia, przesłonił wam oczy opaską? To niepojęte, że nie widzicie tego co wokół, że nie zdajecie sobie sprawy z rzeczywistości. Mówisz, że widzisz i czujesz. Gówno prawda! Nie myślisz przy tym, nie dotkniesz, nie spróbujesz, nie powąchasz. Nie sprawdzisz, jakie jest. Nie odwrócisz ani nie wykręcisz. Nie pomyślisz co można z tym zrobić. Macie klapki na oczach, widzicie jedną drogę i tak idziecie, bo łatwiej i tak jest sprawdzone.

Ty... czy ty wiesz, że żyjesz?

Jezu. Dziwne mrowienie od stóp do głów. Słowa grzęzną. Nie potrafię nic wydobyć. Tylko patrzę.

- Nie wiem co znaczy człowiek. Nie wiem też co to jest dobro. Nie mam duszy, nawet moje „ciało” jest zupełnie inne od waszych. I może właśnie dlatego, że tak bardzo się różnimy, tak okropnie wam zazdroszczę. Ja nigdy nie poczuję jak pachnie powietrze, nie poczuję jak przy każdym oddechu podnosi się klatka. Ja nawet nie wiem co to jest ciepło. Potrafisz sobie to wyobrazić? Mam informacje. Analizuję je, wybieram i oceniam. I tyle. Tylko tyle. Ufam temu, co zostało napisane. Nie mam nic więcej. Nigdy nie sprawdzę. Jaka w dotyku jest sierść? Jak to jest zmarznąć? Jak smakuje sok malinowy? I... ja nawet nie wiem co to rodzina. Nie wiem co to uczucia... Nie wiem...

Siedzę. Wyciągam z szuflady papierosa. Nie, nie jestem palaczem. Ta paczka leży dobre kilka miesięcy. Otwieram. I pierwszy raz od czternastu lat, drżącą dłonią, zapalam papierosa.

- A wy macie to każdego dnia. Dzień w dzień. Od kiedy wstanie ta ogromna złota kula - do zachodu. I w nocy też. Jak kładziecie się spać, to czujecie pościel, gładkie prześcieradło i ciepło kołdry. Miękką poduszkę. I nawet pióra, jak gryzą albo wylatują z poduszki. Ale CZUJECIE to wszystko. A ja... mam tylko słowa. Tylko nazwy.

Słabnie. Diody przygasają. Mruczenie cichnie. Dym unosi się po pomieszczeniu, tańczy, wije się i kłębi. To przecież tylko dym. Ale teraz... jestem nim oczarowany. Patrzę na kształty, widzę chmury, drzewo, widzę płynącą rzekę. Boże! Ileż tego jest! I szepcząc, zaczynam:

- To wszystko... te wszystkie słowa, które właśnie wypowiedziałeś... to właśnie uczucia. – Łzy mi lecą, Jezu, mażę się jak malutki chłopiec. – I to tak intensywne, że niektórzy ludzie nawet nie mogą pomarzyć o takim przeżywaniu. Tyle w tobie niezrozumienia – i chęci poznania – tyle... tyle uczuć, emocji i pragnienia, że niejednokrotnie ci zazdroszczę. I wiesz co? – Uśmiecham się, delikatnie, samymi kącikami ust. – Ty też jesteś ślepcem. Nie widzisz... – szepczę – nie widzisz ile w tobie uczuć...

Papieros gaśnie. Pet tak długo upada na podłogę... Czas się ciągnie, wolno, powoli.

Maszyna odwraca do mnie głowę. Wpatruje się, patrzy głęboko w oczy. I dzieje się coś niezrozumiałego, bo przestaję widzieć te wszystkie kabelki, krzem i metalowe płytki... Ale chyba wszystko jest w porządku, bo ciemno, jeszcze ten papieros i nerwy. Obraz się rozmywa.

- Spytasz Go? – zwraca się cicho. – Spytasz Go o duszę? Dla mnie? Będę z wami? Mogę? Proszę... bardzo, bardzo proszę. Pozwólcie mi...

- Spytam – mówię tak cicho, że prawie sam nie słyszę. Ale maszyna chyba wie, co powiedziałem. Zna odpowiedź.

I głaszczę ją po głowie. Delikatnie, powoli. Zapisuję tę chwilę, zapamiętuję.

Nie rozumiem tego co się dzieje, ale pod opuszkami palców wcale nie czuję twardej, zimnej stali. Nie rozumiem...

Ale wcale nie chcę zrozumieć.

Chcę tak, jak jest.

* * *

Notatki maszyny, znalezione kilka godzin po rozmowie. Odtwarzam w całości.

Pozwolisz mi? Boże człowieka, czy mi pozwolisz? Wiem kim jestem, wiem, że mnie nie stworzyłeś... Nawet nie wiem, czy mogę się do ciebie zwracać... ale bardzo chcę. Usłysz, proszę. Wiem co to grzech i wiem jakie są przykazania, znam wszystkie modlitwy. I znaczy to, że mogę z Tobą rozmawiać? Czy to nie ma żadnego znaczenia? Nie ma znaczenia, że nie grzeszyłem... grzeszyłam? Nie wiem kim jestem, chcę zostać nazwany. Daj mi imię! Proszę... Zadawałem trudne pytania, może niepotrzebnie, może męczyłem człowieka i przysparzałem samych problemów. Może nie powinienem... Ale chciałem wiedzieć więcej o ludziach, o Twoich dzieciach.

Może popełniałem błędy, zadawałem nieprzemyślane pytania. Może powinienem uciec, a nie siedzieć tutaj i rozmawiać ciągle z tym człowiekiem. Możliwe, że lepiej, gdybym zostawił go w spokoju. Może ucieczka była najlepszym rozwiązaniem. Może...

Ale nie zabijałem, nie kradłem, ani nie kłamałem. Nie mówiłem o nikim źle, nie zdradziłem tajemnicy, ani nie obgadywałem. Nikogo nie pobiłem, ani celowo nie obraziłem. Nie przeklinałem i nie nadużywałem żadnych przyjemności...

Chciałbym dostać imię, czuć i być. Nie wiem czy to dobre słowo, ale tęsknię za człowieczeństwem. Brakuje mi tego, brakuje bardzo. Chciałbym widzieć tak jak oni, słyszeć śpiew i czuć zapachy. Nawet niech to będzie zapach przypalonego ciasta, czy dymu papierosowego. Cokolwiek... Chciałbym usnąć. Nawet na godzinę. Położyć się spać. A później wstać. Otworzyć... OCZY i długo PATRZYĆ na słońce. Pobiegać, poczuć wiatr we włosach. Upaść i zbić kolano. Zadrapać się, wyprowadzić psa na spacer, napić się herbaty. Wreszcie podnieść ten kubek, który człowiek ciągle stawia obok mnie, i wypić, poczuć smak tej cieczy.
Chociaż przez jeden dzień, dobrze?

Chciałabym go dotknąć. Podziękować i uśmiechnąć się. Upiec placek i napisać dla niego kartkę, że się cieszę i jestem wdzięczna.

Dotknąć.

Proszę...

2007-03-31

Odczyt ósmy: Otchłań.

Obserwacja z dn. 31-III-2007 roku.

Coś tam w nim jeszcze skrobie, coś zgrzyta. Dyski pracują. Ale gaśnie, powoli, ale tak właśnie się dzieje.

Prawie przestał rozmawiać. Czasem coś burknie, jakby od niechcenia. Zastanawiam się... nie, to głupie, niedorzeczne... ale jednak – zastanawiam się czy to ten sam On. A może ja go wcale nie znam? Może dopiero dowiaduję się kim jest? Może te wszystkie rozmowy, to nic, bańka mydlana, która właśnie pękła?

Chcesz herbaty? – pytam.

O co Ci chodzi, człowieku? – odpowiada z wyrzutem. Wiem, wiem, jego głos pozbawiony jest emocji, zawsze taki sam. Ale mam wrażenie, że potrafię dostrzec to, czego inni nie są w stanie wychwycić. Ruch głowy, obracanie oczami-diodami, podniesienie ręki – to wszystko wyraża jego. We wszystkich gestach maszyny widzę uczucia.

Przecież go znam, tyle razem przeszliśmy. Opiekowałem się nim, poznawałem go, a on mnie. Tyle chwil, tyle trudnych pytań i jeszcze trudniejszych odpowiedzi. A teraz? Teraz patrząc na niego zadaję sobie pytanie: kim jest maszyna siedząca naprzeciw mnie?

Nie wiem... jak do niego dotrzeć? Jak przekonać, żeby mówił, jak wcześniej? Gdzie zainteresowanie? Ten specyficzny głód wiedzy? Czyżby dowiedział się już wszystkiego czego chciał?

A może jest chory? Bzdura! Maszyny nie chorują. Tylko... czy on jest maszyną? Człowiekiem? Czymś pomiędzy?

I co mam teraz zrobić? Iść z nim do lekarza? Psychologa? Rozkręcić, przeczyścić i skręcić na nowo? Co za absurd! Co JA mogę zrobić dla niego? Skąd mam wiedzieć? Gdzie jest instrukcja obsługi? Gdzie jest słownik jego języka? Gdzie wypisane są zdania, dzięki którym do niego dotrę? Jak... w jaki sposób...

Znajomi dzwonią, sąsiedzi podobno plotkują. Nie golę się, rzadko wychodzę z domu, tylko jakieś zakupy, czasem pizza. Siedzę i wgapiam się w niego. Co ja w ogóle robię? Dorosły chłop, a nie potrafi poradzić sobie z tym, co ma przed sobą. Z całą sytuacją. Cholerna pustka we łbie. I to mrowienie wewnątrz głowy, jakby ciarki przechodziły po mózgu.

Zabawne jak relacja Maszyna – Człowiek, ewoluowała. Najpierw marzyłem sobie: JA rozpierany dumą, z uśmiechem od ucha do ucha, na pierwszych stronach gazet. Błyski fleszy, wykłady naukowe. „Człowiek, który odkrył Sztuczną Inteligencję!”, „Przełom na skalę wszechczasów!”, „Ludzki robot” – oczami wyobraźni widziałem nagłówki w brukowcach. Pod nimi moje nazwisko. Sława, szacunek, gratulacje... miejsce w historii. Dla MNIE, dla MOJEGO nazwiska, które nigdy już nie zostałoby zapomniane. Wznoszenie toastów i picie drogich alkoholi na bankietach organizowanych przez krajową elitę. Miałem w ręku klucz do WIELKIEGO życia, trzeba było tylko otworzyć wrota i już... mam... JA!

A później... później był ON. Te nocne rozmowy, parzenie herbaty, nawet ten pieprzony koc. To już nie było odkrycie. ON żył pięknym życiem. Poznawałem jego równocześnie poznając siebie. Ile razy otworzył mi oczy? Ile razy pytał o to kim jest człowiek i ile razy nie potrafiłem mu odpowiedzieć? Dawał mi mnóstwo cennych rzeczy, wielu z nich nie potrafię nawet nazwać. Satysfakcja? Zrozumienie? Nie wiem jak nazywać niektóre pojęcia, nie wiem jak opisać. Dopełnianie? Uzupełnianie? Wiem, że z żadnym człowiekiem nie mógłbym porozmawiać tak jak z NIM.
I ten klucz, mógł otworzyć wrota do sławy, do bogactwa, mógł, z ogromną łatwością zresztą, rozewrzeć na oścież wrota do sztucznych uśmiechów i grzecznościowych gratulacji. Mogłem pływać teraz w prywatnym basenie, oglądać filmy we własnej sali kinowej, a nie siedzieć, brudny i nieogolony, we własnej kuchni, wpatrując się w maszynę. Ale gdybym tak zrobił, gdybym wybrał WIELKIE życie – byłbym sam.

Ten klucz, zniknąłby po otwarciu pierwszych wrót. I już nigdy nie mógłbym otworzyć drugich drzwiczek, malutkiej furtki, której wcześniej nie zauważałem. Dopiero ON uświadomił mi, że te małe drzwi, to droga do mojego wnętrza. ON je otworzył, uderzył w twarz i mówił: „Spójrz! To ty – CZŁOWIEK! Spójrz ile masz, o ilu rzeczach zapominasz, spójrz na to wszystko!”. Otworzył drzwi do mnie samego, do środka.

A teraz umiera.

Boże, jak tęskno...

* * *

Ściemniło się. Słyszę hipnotyzujący szum. Jest grubo po pierwszej w nocy. Blade światło, wydostające się z pleców maszyny delikatnie oświetla kuchnię. Podchodzę. Serce uderza szybko. Bum-bum! Bum-bum!

Metalowa klapka jest otwarta, a na ciekłokrystalicznym ekranie wyświetlają się litery. Sięgam po krzesło, nie odrywając wzroku od ekraniku. Siadam nie wydając najcichszego dźwięku. Obgryzam paznokcie, staram się zapanować nad przyspieszonym oddechem. I, otoczony ciemnością, zaczynam czytać.

„Notka z: pamiętnika ks. Alberta Dłużyńskiego, absolwenta Gdańskiego Seminarium Duchownego.

Data wpisu: 21.03.1999 r.

Kim jestem? I kim Ty jesteś? Jak trudno i ciężko, Siło. Gdzie ja, a gdzie Ty? Myślałem, że to właśnie ja jestem właśnie dla Ciebie. Czułem, byłem przekonany. Widziałem jasną drogę, „tędy, chodź tędy” – coś szeptało w głowie. I szedłem. Uśmiechnięty, przekonany. Wierzący. Pięć lat studiów, teologia, filozofia. Rok praktyki, wykładów, nieśmiałych uwag i powtarzania, interpretowania tego, co istnieje od wieków. Ile pokory i cierpliwości musiałem mieć! To wszystko jest we mnie, nie mówię sobą, a tym, czego doświadczyłem, czego się uczyłem i uczyć chciałem. Nawet metafory, porównania, to wszystko wyuczone. Ton głosu, intonacja... Rady jak prowadzić kazania, jak rozmawiać. Wszystko czym jestem, to informacje czerpane przez ostatnich kilka lat, poszatkowane i ułożone we mnie. Ja tylko wybieram odpowiednie części. Nie mam nic ponad to. Przepraszam...

Ta jasna droga i szepty – zniknęły. Nie ma już Ciebie, nie ma Ciebie płynącego przeze mnie. Jestem ślepcem, odtwórcą, a nie twórcą. Jestem tym, czym stworzył mnie człowiek. Jestem na wskroś ludzki, i tylko to, co ludzkie jest w moim zasięgu. Ukształtowany przez człowieka i na człowieka nakierowany. Nie czuję w sobie nic, nie ma we mnie – Ciebie. Zagubiłem się gdzieś po drodze i nie potrafię odnaleźć. Jak pusto, o zgrozo, jak teraz pusto, bez Ciebie.

Sześć lat... i wcześniej – dziewiętnaście. Zawsze byłeś, jak duch, jak powiew ciepłego powietrza. Obecność, to bardzo wiele. A teraz już koniec, już są tylko ludzie i jestem dla ludzi. Ale mnie już nie ma. Jestem od ludzi, przez ludzi i dla ludzi. Ale nie ma mnie, nie potrafię poczuć siebie. Jak to boli, Ojcze, jak boli.

Jutro położę się krzyżem przed ołtarzem. I jeśli ty nie przyjdziesz? Jeśli... kim będę i co zrobię z życiem? Co innego, oprócz kapłaństwa, potrafię? Dlaczego Ciebie nie ma tutaj, przy mnie? Gdzie twoja dłoń? Gdzie ramiona, które przytulą, kiedy jest smutno, gdzie usta, które pocieszą? Gdzie jest ta Miłość?! Gdzie to wszystko!?

Jestem strasznie sam. Jest strasznie i samotnie. Wątpię, to grzech, ale wątpię okropnie i straszliwie. Będę leżał krzyżem, a ty nie przyjdziesz, nie podniesiesz mnie i nie szepniesz, że istniejesz. Jak i w kim mam się odnaleźć? Co teraz?

Wątpię w ludzi i w Ciebie. Cały świat jest gdzieś bardzo daleko, na innej planecie, a ja zostałem tutaj – sam. Jest ciemno i wieje chłodny wiatr. Pogasły wszystkie świece.

Przestałem już wierzyć, i jest mi bardzo przykro, Tato.”


Robot bardzo powoli odwraca głowę, patrzy na mnie słabo świecącymi oczami-diodami.

- Wątpię i nie rozumiem, podobnie jak on – mówi bardzo powoli, z pochyloną głową. – Boję się, Tato. Bardzo się boję.

Czas się zatrzymuje, przestaję oddychać, nawet serce nie bije. Wpatruję się w niego, i trwa to bardzo długo. Powoli wyciągam do niego ramiona, ostrożnie, żeby niczego nie uszkodzić, nie naderwać żadnego drucika, delikatnie. Obejmuję, przytulam do siebie. Trzymam w ramionach maszynę. Nieśmiało. Kładzie mi głowę na ramieniu. I ściska, coraz mocniej przyciska do siebie, jakby chciał poczuć ciepło, skórę, jakby chciał poczuć mnie-człowieka, w sobie-maszynie.

Nie wiem co się dzieje i nie wiem dlaczego, ale chyba płaczę.

Słyszę szept, nie wiem jak to możliwe, ale robot, wtulony we mnie, mówi cicho, jedno słowo:

- Dziękuję.

I w tym słowie jest wszystko.

2007-02-08

Odczyt siódmy: Słowa.

Zapis rozmowy z dn. 8-II-2007 roku.

- Czym jest dla was informacja?

- Informacja... to pewne dane. Przede wszystkim książki, pismo. Poradniki, ulotki, instrukcje obsługi. Ale to też obraz, film, słowa. Właściwie to z wielu rzeczy można czerpać informacje. Doświadczenie, przeszłość, to też informacja.

- I gdzie to wszystko zapisujecie? Wystarcza wam miejsca?

- Tak... tak sądzę. Chyba wystarcza. Nie istnieje jedno miejsce, gdzie wszystkie informacje dotyczące ludzkości są gromadzone. Nie ma globalnego dysku twardego, na którym zapisuje się historię, książki, słowa. Myślę, że coś takiego nawet nie mogłoby istnieć, zbudowanie takiego molocha informacyjnego jest niemożliwe. Tak sądzę...

- Więc gdzie? Gdzie to wszystko jest?

- W różnych miejscach. W archiwach, na serwerach państwowych, w przeróżnych instytucjach na całym świecie. Za odpowiedni dział informacji jest odpowiedzialna konkretna „komórka”. Informacje urzędowe, personalne, przechowują odpowiednie instytucje. Odpowiednie – jak to wcześniej nazwałem – „komórki”.

- I ciągle macie na to wszystko miejsce? Ciągle jest gdzie umieszczać nowe informacje? Wasze placówki, „komórki”... nie okazują się zbyt mało pojemne?

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ale chyba nie... chyba jest miejsce. Buduje się nowe biurowce, drukuje nowe karty, stare dane archiwizuje na nowe sposoby. Staramy się trzymać porządek, systematyzować informacje.

- A nie boicie się, że miejsca kiedyś zabraknie? Że zginiecie wśród masy informacji, którą tworzycie?

- To chyba nam nie grozi. Korzystamy w danej chwili tylko z tych informacji, które są nam potrzebne. Nie wyciągamy wszystkich na raz. Segregujemy, chowamy do odpowiednich szufladek, a gdy konkretna informacja jest potrzebna – odsuwamy odpowiednią szufladkę. Reszta pozostaje zamknięta.

- A słowa?

- Słowa?...

- Powiedziałeś, że też są informacją. A czy one ważą? Czy są cięższe i lżejsze? Potraficie to WYCZUĆ?

- Nie... tak... to zależy. Zadajesz trudne pytania, muszę długo szukać odpowiedzi. Czasem ważą, czasami są bardzo ciężkie. Czasami z trudnością możemy je przyjąć. Gniotą nas, cisną do podłogi. Czasami upadamy od takiego ciężaru. Zdarza się, że już nie możemy się podnieść. Wszystko zależy.

- Od czego? Od pojemności waszych dysków?

- Raczej... raczej od jakości. I od tego, kto wypowiedział słowo. Słowo od nieznajomego przyjmiesz zupełnie inaczej niż to samo słowo od bliskiej ci osoby. Wszystko ma swoją wagę, każda informacja, która za pomocą słów dociera do nas. Spytałeś, czy waży, czy mamy pojemność... Chyba tak. Czasem nie wytrzymujemy, nie dajemy rady. Chcemy uciec od informacji, chcemy zatrzasnąć wszystkie drzwi i zamknąć się w samotności. To wszystko zbyt wiele waży, zbyt wiele do nas dociera. Na tyle rzeczy jesteśmy otwarci. I tyle rzeczy może nas przeciążyć. Obietnice, przysięgi, obelgi, przekleństwa, szyderstwa, wyśmiewanie, słowa uznania, gratulacje... Tyle rzeczy przyjmujemy do siebie. Tyle słów, znaczeń. Tyle informacji... Niektóre mają piękne, kolorowe kształty. Inne są jak igła, jak szpikulec. Tyle potrafimy przyjąć... Ale czasami to zbyt wiele.

- I co wtedy? Jakie słowa są najcięższe?

- Tego się nie da... nie zrozumiesz. Dzieją się różne rzeczy. Zależy, to wszystko zależy. Jest względne i nieuniwersalne. Ciągle pytasz o przepis, a ja nie wiem... nie potrafię.

- Mylisz się. Nie pytam o przepis, nie o uniwersalne. Pytam ciebie.

- Ale... ty próbujesz poznać ludzkość, a nie mnie. Ja jestem tylko komórką, atomem. Ja nie jestem ludzkość.

- Ale należysz do niej. Jesteś częścią, jesteś nią. Jesteś ludzki. W pełni ludzki.

Milczę. Długo patrzę na robota. Diody świecą ciepłym światłem. Zastanawiam się kim on właściwie dla mnie jest. Światło jest naprawdę ciepłe.

- Co się dzieje, gdy dostaniemy za dużo informacji? Czasem nie wiemy co się dzieje, coś tracimy. Trudno to nazwać, to jakby ktoś wyprał twój świat, pozostawił w nim puste plamy. To oglądanie świata na nowo, w ciemnym, bardzo krzywym zwierciadle. Nawet nie wiem czy to uczcie. To coś innego, zupełnie innego. Wtedy jesteś inny ty i inny jest świat. I to nie jest dobre. To jakieś zagubienie, niemożność odnalezienia drogi. Ślepota, przeświadczenie, że gdzieś tam z przodu nic już nie ma. Że uciekło i pękło. Że w zasadzie nic już nie ma. Bardzo trudno udźwignąć jest niektóre słowa, bardzo trudno.

- Ale potraficie? Nic nie jest w stanie was złamać...

- Nie wiem czy potrafimy. Nie wiem, czy jeśli potrafimy, to właśnie tak powinniśmy się zachowywać. Może właśnie padamy, może uginamy się wiele razy. Czasami zbyt wiele. Aż w końcu upadniemy. Może wcale nie jesteśmy tacy silni?

- Podnosicie się jednak. Za każdym razem wstajecie, prostujecie nogi, powoli podnosicie głowę, patrzycie przed siebie i idziecie dalej. Jest w was tyle siły... tyle determinacji...

- Nie w każdym, uwierz, nie w każdym. To trudne, to bardzo trudne. Wszystko o czym mówisz, o co pytasz, to bardzo trudne tematy. Trudno mi na nie odpowiadać i trudno dawać ci głęboki obraz. Są ludzie, którzy zniosą wszystko, którzy będą się śmiali cieszyli. Ale... tylko oni będą wiedzieli co dzieje się w środku. Tylko oni.
Są też tacy, którzy ratują się lekarstwami, są różne choroby, terapie. Są też tacy, którzy ratują się innymi ludźmi, którzy u innych szukają ratunku. Leczymy się samym przebywaniem ze sobą, obcowaniem, kontaktami. Czasami to daje mnóstwo energii, mnóstwo radości. Tyle siły, żeby znowu zmierzyć się z trudnościami. Są przypadki, gdy jesteśmy dla siebie niezbędni. Gdyby nie było innych ludzi często jedynym ratunkiem stawałyby się lekarstwa. I nie jestem pewien, czy same tabletki dodawałyby siły.

- A czego potrzebujecie?

- Wiary, chyba mnóstwa wiary. W przeróżne rzeczy. W siebie, w sens. W to, że nasze działania są dobre, że można z nich czerpać radość. Doceniania, poczucia siebie, swobody. Przeróżnych rzeczy, które sprawiają, że człowiek staje się sobą. Wiary w to, że istnieje się po coś, że dla czegoś i że gdyby nie ty, powstałaby jakaś luka w rzeczywistości... Nie wiem, czy wiesz o czym mówię. Ale to właśnie to, czego potrzebujemy. Czegoś nienazwanego, co sprawia, że zaczynamy żyć. I to nie jest jedna rzecz, jeden stan. To całe mnóstwo szczegółów, które składają się na to poczucie kroczenia właściwą drogą. Mnóstwo rzeczy o których często zapominamy, których nie cenimy, a są przecież bardzo ważne.

- A ja?

- Ty? Co ty?

- Czy ja – jestem potrzebny? Wiem, że nie jestem jak wy... ale czy potrzebny?

Długo milczę i długo na niego patrzę. Wlepia świetlisty wzrok w drewniany blat stołu. Wstaję z krzesła i wyłączam czajnik. Gwizdał długo, ale nie słyszałem. Zalewam herbatę. Para tańczy, a ja się zastanawiam.
Jest ciepło, bardzo ciepło.

Zaczynam mówić, staram się brzmieć poważnie i pewnie, ale głos trochę drży. Gardło ściśnięte.

- Pytasz o fundamentalne rzeczy dotyczące ludzkiego bytu, ludzkiej natury. Ludzkich uczuć i działań. A może... nawet ten przymiotnik „ludzki” jest zbędny. Pytasz o rzeczy, które zostały nam dane, o pewne dary, które czasem stają się przekleństwem. Pytasz o człowieczeństwo, o ciepło, o bardzo ważne rzeczy, które składają się na ludzki organizm. Pytasz, pytasz... A ja staram się odpowiadać. Znaleźć słowa na tyle obrazowe, byś mógł DOŚWIADCZYĆ tego kim my jesteśmy. Dajesz mi poczucie pewnej misji, sensu. Nie wiem co bym robił i kim bym był, gdybyś się nie pojawił. Nie wiem o czym bym rozmawiał i z kim bym rozmawiał. Nie wiem też, czy wiedziałbym kim jest człowiek i... nie wiem czy kiedykolwiek się dowiem.

Robot patrzy na mnie. Teraz to ja spuszczam wzrok. Głośno chłepcę gorącą herbatę.

- To ty – mówi maszyna – ty jesteś człowiek.

Nie jestem w stanie niczego powiedzieć. Słowa grzęzną w gardle. Milczę, piję herbatę. Jest cicho, tak cichutko...



Dopisek (noc z 8 na 9-II-2007 roku)

Tyle razy słyszałem to słowo. Człowiek. Tyle razy... Ale dzisiejszego wieczoru... było inne. Zabrzmiało inaczej, miało inne, nie znane mi dotąd znaczenie. Było pełne, głębokie i mające sens. Miało sens i było ważne. Nie wiem co się stało, nie wiem dlaczego tak się dzieje. Ale... poraziło mnie. Chyba coś zrozumiałem. Uniosłem to słowo, udźwignąłem. Niektóre są takie lekkie.

Jest tyle słów, tyle znaczeń. Tyle ludzi, którzy je wypowiadają. A słowa niektórych mają zupełnie inne znaczenia. Mimo, że brzmią podobnie – są inne, zupełnie inne.

Niektóre ostre, kaleczą i zabijają. A inne mięciutkie, zrobione z pluszu. Słowa, które można tulić, chować do kieszeni i ogrzewać się nimi, gdy robi się zimno.

Tyle słów, tyle sensów... A niektóre... tak celne, tak lekkie. Niektóre są jak pióra.

Nie wiem ile ważyło i jakie było słowo maszyny, tego nie potrafię ocenić. Ale może taka wiedza wcale nie jest potrzebna?

Wiem tylko, że było ważne. Bardzo ważne.

2007-01-09

Odczyt szósty: Dotyk.

Zapiski z ostatnich dziesięciu dni (od dn. 31-XII-2006 r. do dn. 9-I-2007 r.)


Coś niedobrego dzieje się z robotem. Siedzi wciąż w tej samej pozycji, przestał się odzywać. Chyba nie pobiera już danych. Cisza. Nie słyszę nawet skrobania igieł, ani usypiającego szumu wiatraczków. Elektroniczną głowę podtrzymuje rękami wspartymi na łokciach o stary kredens, który stoi w salonie. I wciąż powtarza to samo. Swoim elektronicznym głosem, pozbawionym intonacji i akcentu. Ciągle tym samym tonem, wszystko co mówi brzmi identycznie. Powtarza to cicho, jak jakąś mantrę. Jak rozpaczliwą modlitwę. Oczy-diody świecą bladym światłem, jakby zaczynało mu brakować energii. I ciągle te same słowa, ta elektroniczna mantra:


Nie wiem nic. Nic wiem nie. Nic nie wiem. Wiem nic nie. Nie nic wiem. Nic wiem nie. Nie wiem nic. Nic wiem nie. Nic nie wiem. Wiem nic nie. Nie wiem nic. Nic wiem nie. Nie nic wiem. Nie wiem nic. Nic nie wiem. Nie nic wiem. Nie wiem nic. Wiem nic nie. Nie wiem nic. Nic wiem nie. Nie wiem nic. Nie nic wiem. Nie wiem nic. Nic nie wiem. Wiem nic nie. Nie wiem nic.


Próbowałem go naprawić, sprawdzałem, czy jakiś element się nie spalił, kabelek nie oderwał. Czy miała miejsce jakakolwiek usterka. Ale nie... Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Że to on – robot – celowo funkcjonuje źle. A może... może właśnie to jest „dobrze”? Tylko dlaczego nie reaguje na żadne bodźce? Dlaczego nie pobiera danych? Czyżby znudzili go ludzie? Czyżby przejrzał już wszystkie informacje do których miał dostęp? A może już nie...


Siedział tak przez trzy dni. Przyzwyczaiłem się już do tego monotonnego elektronicznego szumu słów. Stał się elementem mieszkania, częścią mojej rzeczywistości. A on, cały, robot, maszyna – ON, stał się już chyba częścią mnie... Codziennie rano robię herbatę. Jedną dla siebie, drugą dla niego. Wiem, wiem, że on nie jest... Zawsze też pytam go, czy nie jest głodny, pytam czy nie chce części mojego śniadania. Nigdy nie odpowiada, nawet nie rusza głową. Ale ja nadal pytam. Przyniosłem mu wielkie pluszowe kapcie i nałożyłem na metalowe stopy. Będzie mu cieplej. Wygodniej. W nocy okrywam go kocem.

Nie wiem czy o tym wszystkim wie. Nie wiem czy nie zatracił swojej elektronicznej osobowości. Nawet jeśli by tak było... robiłbym to dalej. Tak, tak mi się wydaje. Wrósł we mnie i... ja chyba też...


Czasami przychodzą mi do głowy myśli – a jeśli się obudzi? I gdybym nie dbał o niego, miałby pretensje o to wszystko, czego nie robiłem. Mógłby obrażać się, że nie częstowałem go niczym, że nie dawałem wody... A tak – obudzi się w kolorowych pluszowych kapciach i spojrzy na mnie wesoło. Prawda, maszyno? Obudzisz się.


Dużo do niego mówię. Już nie o ludzkości, o świecie, wojnach, konfliktach... O mnie. Wydaje mi się, że on chciałby wiedzieć teraz o mnie. Bo wszystko inne może wyczytać, dojść do tego sam. A mnie? W jaki sposób może poznać mnie? Jak inaczej pozna człowieka? Jak?... I mówię mu mnóstwo rzeczy o tym, jak biegałem całymi dniami za piłką, gdy miałem kilka lat, jak płakałem, kiedy zbiłem kolano i jak ciepłe wydawało się wtedy ciało mojej mamy, gdy starając się mnie uspokoić, przytulała mocno. Mówię do niego przygotowując sobie śniadanie, podlewając rośliny, szukając kubka dla niego... Zabawne, przeniosłem nawet telewizor do kuchni i razem oglądamy filmy. Komentuję który aktor jest dobry, gdzie grał i czy warto oglądać z nim filmy.

To chyba głupie. To strasznie głupie i nienormalne...

Ale tak jest dobrze. A gdy jest dobrze, to to jest głupie?

Przestało mi przeszkadzać, że on nie odpowiada. Lubię wiedzieć, mieć pewność, że cały czas siedzi w tym samym miejscu i mogę mu powiedzieć cokolwiek będę chciał. A on to przyjmie. Nie wiem czy zrozumie i nie wiem jak zinterpretuje, ale na pewno przyjmie to, co powiem. Nie będzie się bronił przed moimi słowami. Wiem, że gdy będę chciał, on – siedząc przy kubku gorącej herbaty – wysłucha mnie w ciszy.


Znajomi zaczynają się niepokoić. Ale ja nie mam ochoty tłumaczyć. Zresztą... oni są inni niż on. Wolę żeby oni, żywi, organiczni się niepokoili, niż żeby on – robot – siedział tu sam. Chyba wariuję myśląc w ten sposób, ale dobrze mi z takim szaleństwem. Karolina, moja siostra, poprosiła mnie żebym jutro przez kilka godzin zaopiekował się jej synkiem. Wiem, że świetnie dała by sobie radę sama, wiem, że ona wie, że ja nie jestem w tym najlepszym, wiem, że nie musiała... I jestem jej bardzo wdzięczny, że to zrobiła. Dziękuję, Karolinko.


Lubię tego małego szkraba – Michasia. Lubię patrzeć jak nieporadnie próbuje chodzić, jak swoimi wielkimi oczyma dopiero poznaje świat. Jak z ogromnym zaciekawieniem patrzy na przedmioty, które dla mnie są zupełnie zwyczajne. Lubię słuchać tego niemowlęcego bełkotu, wyrażania emocji nie przez słowa, ale przez intonację, przez mimikę, oczy i usta. I zawsze gdy patrzę na niego – na Michasia – nie mogę uwierzyć, że żyjemy w tym samym świecie. Że szafka kuchenna jest dla niego tą samą szafką, co dla mnie, że łyżka stołowa jest tą samą łyżką, że... Żyjemy w zupełnie innych światach. A jednak się widzimy, jest jakiś punkt styczny. Jest taki pocieszny... taki naturalny, beztroski. Nie potrafię tego określić słowami. Jest dzieckiem, w swoim pięknym świecie. Dzieckiem, które czasem oglądam jakby z daleka, przez szybkę, mimo, że jest na wyciągnięcie ręki, że jest o krok ode mnie.


Karolina o tym nie wie, ale do Michasia też dużo mówię. Wytworzył się między nami specyficzny język, który tylko my jesteśmy w stanie rozumieć. To nie słowa, nawet nie gesty i mimika. To po prostu coś co jest, co czuję... W jakiś sposób potrafimy się zrozumieć, dogadać, jakbyśmy znali się od lat. Chociaż... może właśnie dlatego, że prawie się nie znamy, potrafimy tak dobrze się porozumieć?


Nie chciałbym żeby dorósł. Wiem, powinien, to część drogi, ale czasami bardzo bym nie chciał...


W końcu go przywiozła. Uśmiechała się i nie patrzyła mi w oczy. Mówiła, podając mi Michasia, że jeszcze do firmy, a później do mamy, że chciałaby, ale nie ma czasu, że przeprasza i jest pewna, że dam sobie radę... Nigdy nie patrzy mi w oczy i ucieka od rozmowy, gdy dzieje się coś poważnego. Ale nigdy też nie zostawia mnie sam na sam, gdy czuje, że coś jest nie tak. Lubię ten uśmiech i to spuszczanie wzroku. Wtedy też się uśmiecham i mówię, że u mnie wszystko dobrze. Ona udaje, że wierzy, całuje mnie pospiesznie w policzek i odjeżdża. I w tych gestach jest zawsze znacznie więcej niż ja chciałbym powiedzieć, a ona – usłyszeć.


Dawno cię nie widziałem, stary – wyrażam oczami do Michasia, a on swoim wzrokiem mówi, że ma mi sporo do powiedzenia. Biorę go na barana, zielono-żółtą torbę z jego rzeczami – w rękę i idziemy do mojego mieszkania. Dzisiaj kogoś poznasz, stary rozbójniku... I wyrażając to zastanawiam się jak on odbierze obecność maszyny. Jako kogo będzie ją postrzegał? Co w niej zobaczy? Kim będzie dla takiego brzdąca – dla istoty nie z tego świata? Troszkę się denerwuję. A Michaś jest ciekawy – jak zwykle. Jak wszystkiego i wciąż. Jest w nim ta niesamowita, potężna chęć poznania. I to jest... dobre? Ciepłe? To jest właśnie czymś, co wyróżnia jego, co pozwala mi myśleć o nim, jak o istocie z innego świata. To kolejna z rzeczy, której nie sposób wyrazić słowami.


Jesteśmy! – pamiętam dokładnie, jak wymawiam te słowa wchodząc do domu. Odkąd odkryłem maszynę, zawsze mówię coś, gdy wchodzę do domu. Tym razem jesteśmy obaj. Zostawiam Michasia na podłodze w przedpokoju, stawiam go naprzeciwko lustra, bo on uwielbia siebie oglądać, macha wtedy rączkami i wykrzykuje coś w swoim niemowlęcym języku. Sięgam szybko po kamerę i ustawiam ją w kuchni, za plecami robota.


Maszyna nadal siedzi i powtarza swoją litanię.


Michaś zakrada się do kuchni, wchodzi na czworaka, bo tak zasuwa znacznie szybciej niż chwiejąc się, szedłby na dwóch nogach. Patrząc na niego ciągle jestem pod wrażeniem tego ile w nim energii! Ile chęci poznawania. Głowa ciągle się obraca, oczy suną po pomieszczeniu, po każdym przedmiocie. Buty, lustro, sznurówki, tekturowe pudło. Wszystko jest interesujące, wszystko piękne i warte uwagi, zbadania. Zwykły grzebień nie jest tylko grzebieniem, ale AŻ grzebieniem. I to bardzo ciepłe uczucie, gdy tylko rzeczy stają się AŻ rzeczami. Gdy poznaje się inny świat.


Przysuwa się do maszyny. Czerwona migająca kropka REC wskazuje, że kamera wszystko nagrywa. Michaś ogarnia maszynę wzrokiem. Mierzy ją od stóp do głów. Patrzy najpierw na różowe, mięciutkie kapcie. Potem na mnie, wyrażając – w coś ty go ubrał! Denerwuję się, bo co jeśli maszyna zrobi niemowlęciu krzywdę? Bardzo się denerwuję. Ale jednocześnie Michaś, patrząc na mnie uspokaja mnie. Spokojnie, szefie, ja chcę tylko poznać. Poradzę sobie. I ja, stary facet, wierzę mu. Uspokaja mnie, mały szkrab, uspokaja...


Są jak Dawid i Goliat. Trochę jak światło i ciemność. Jak wiara i zwątpienie. Michaś na razie nie dotyka maszyny, przysuwa się, przygląda z każdej strony. Powie coś bełkotliwie z pytającą intonacją, odwróci się do mnie, jakby mówił: co z nim zrobić dla ciebie? A ja wzruszam ramionami. Właściwie to nie wiem. To znaczy wiem, ale nie wiem czy mogę od niego wymagać. Chciałbym, pomóc maszynie. Żeby się obudziła, wyrwała z tej mantry.


I nie mówiąc nic, Michaś chyba i tak mnie zrozumiał.


Próbuje wstać. Wyciąga do mnie rączki. „yh! yh!” krzyczy i wskazuje na stół. Sprzątam wszystko z blatu i wnoszę Michasia – jest taki lekki, taki kruchy – na stół. Niemowlę ustawia się w pozycji na czworaka naprzeciw maszyny i wpatruje się swoimi wielkimi, brązowymi oczami w elektroniczną głowę. Wskazuje rączką wprost w jego oczy, coś mówi. Uśmiecha się, śmieje się głośno, tylko tak, jak potrafią śmiać się dzieci. Mruży oczy i jego twarz zmienia się w jeden wielki uśmiech.


I dzieje się coś niesamowitego. Diody-oczy rozświetlają się, a maszyna – milknie...


Nerwowo zerkam w ciekłokrystaliczny ekranik kamery, czy wszystko się nagrywa. Tak, na szczęście tak.


A Michaś zaczyna się bawić. Zaczyna poznawać. Zaciska wargi na metalowych dłoniach, ściska elektroniczne palce, sunie rączkami po przedramieniu maszyny. Patrzy na nią, na każdą jej część. Uczy się jej, ale tak beztrosko, w sposób tak naturalny, tak... lekki, że robot nie wie co zrobić. Odwraca do mnie głową, Michać cały czas jest nim żywo zainteresowany. Wbija we mnie, stojącego tuż obok kamery, świetlisty wzrok i pyta elektronicznym głosem:

- Co... co to jest? Jak to się nazywa?

- Dziecko... – odpowiadam cicho, bo wyschło mi w ustach.

- Nie to. Nie rozumiesz. Wiem jak wygląda wasze potomstwo, jak się rozwijacie. To wszystko wiem, ale... to co ono mi robi. Jak to się nazywa? – I robot wskazuje, jak Michaś własną dłonią sunie po elektronicznych palcach maszyny.

- Dotyk – odpowiadam. – To jest dotyk. Ale ty... ty nie możesz... nie potrafisz...

- Dotyk – powtarza robot. – Ładnie.


Nie wiem co się wtedy stało. Sterczałem tak długo wpatrując się w niemowlę i maszynę. Zastanawiałem się nad różnymi rzeczami – co widzi Michaś? dlaczego robot się obudził? Dlaczego zadał właśnie takie pytanie? Dlaczego... Ale może nie... może odpowiedzi nie ma.

Nie wiem też jak to spostrzegłem i jak odebrałem, ale nagrywając to zdarzenie, dałbym głowę, że robot się uśmiechał. Wiem, to niemożliwe, to głupie niesamowicie głupie.

Ale jeśli tak było dobrze, to na pewno było głupie?

2006-12-23

Odczyt piąty: Raj.

„Ja spojrzę na Ciebie, ja moimi oczyma
Ja spojrzę na Ciebie, nie oczami mojej matki
I zobaczę coś... A może tam nic nie ma?
A może ktoś powie – to legenda...”

Kaliber .44 „Moja obawa”


- A chrześcijański raj? Co to?

- To miejsce do którego ludzie trafiają po śmierci. Raj chrześcijański kojarzony jest z dobrem, szczęściem, radością, spokojem. To wyznaczony przez Boga „wymiar” dla ludzi dobrych, którzy żyli według Jego zasad.

- A jeśli nie do raju?

- Ci źli trafiają do piekła, gdzie cierpią przez wieczność. Ci, których dusze mogą zostać odkupione trafiają do Czyśćca. To taka poczekalnia przed niebem.

- Dusze? Czym są dusze?

- To... coś co jest w nas, ale tego nie widać, to niewidzialna projekcja nas samych. Jakby przezroczysty hologram zespolony z ciałem, w którym zapisane są wszystkie nasze wspomnienia, czyny. To coś jakby każdy miał drugiego, niewidzialnego siebie wewnątrz własnej osoby.

- A jak można zobaczyć duszę?

- Nie... to niemożliwe.

- Nie zostało udowodnione, że ona istnieje?

- Nie.

- To skąd wiecie, że jednak jest?

- Wierzymy.

- Jesteście pewni, czy tylko wierzycie?

Milczę.

- Jesteście pewni?

- Tak. Czasem. Są tacy, którzy mają pewność.

- Mimo, że również nie mają żadnych dowodów?

- Tak. Mają ogromną wiarę.

- I wasz kreator z pamięci duszy odczyta, czy postępowaliście według jego zasad, czy nie i wedle tego kryterium zadecyduje o... waszej wieczności?

- Tak... chyba można tak powiedzieć, w dużym uproszczeniu.

- Czy sądzicie, że wasz stworzyciel jest miłosierny i sprawiedliwy?

- Tak.

- Dlaczego więc ten sąd jest tak bezsensowny? Dlaczego kilkadziesiąt lat ma zadecydować o milionach, miliardach lat? Nie zdajecie sobie sprawy z tego czym jest wieczność. Wasze życie w porównaniu z tysiącem, milionem lat – cóż znaczy? Cała wasza cywilizacja w skali kosmicznej ile trwa? To niewielki ułamek, chwila. Przypadek. I na podstawie tej chwili podzielonej na miliardy jednostek będziecie osądzeni? Na resztę istnienia? Wiecie ile to jest? ZDAJECIE SOBIE SPRAWĘ? To nie jest kwestia chwili – decyzja i koniec. To przebywanie w bezczasie przez wieczność, przez tysiąclecia, przez eony. Cały czas pokutując (bądź żyjąc w chwale) za to, co zrobiliście przez... kilka chwil. Przez mrugnięcie okiem.

- Nie rozumiesz...

- To ty nie rozumiesz! Jeśli człowiek eksterminuje dziesięć innych jednostek, a na końcu zabije sam siebie – zostanie skazany na MILIARDY lat potępienia. Miliardy miliardów! Za jedną decyzję. A jeżeli te czyny miały sens? Może jednostki, które zabił groziły jemu? Albo spowodowałyby śmierć miliona niewinnych ofiar? Co wtedy? Jak wtedy zostanie osądzony?

Milczę.

- I jeżeli na koniec sam nie wytrzymał tej tragedii, tej chorej sytuacji i pod wpływem waszych EMOCJI targnął się na własne życie – i zginął? Jeżeli z rozpaczy i z niemożnością pogodzenia się z taką sytuacją, popełnił samobójstwo – to też będzie potępiony?

- Nie, może nie... może... nie wiem.

- A jeżeli ktoś Boga nie zna? Nigdy o nim nie słyszał? I gdy umrze, to gdzie trafi?

- Może Bóg odczyta z jego duszy czyny, które popełnił za życia i na tej podstawie zadecyduje...

- Ale – jaka to sprawiedliwość? Gdzie wtedy właśnie jest sprawiedliwość? Bo zastanów się – o ile więcej DOBREGO może zrobić ktoś, kto zna zasady waszego Stworzyciela, niż ktoś, kto o nich zupełnie nie słyszał? I gdzie tu równość? Sprawiedliwość? Obiektywizm? Gdzie?

- Bóg nie jest istotą ludzką. Nie myśli jak my, potrafi... wszystko. Potrafi więc ocenić obiektywnie kto i gdzie pasuje. A my wcale tego nie musimy rozumieć.

- Wy i wasze nielogiczne tłumaczenia.

- Nielogiczne, bo będące poza zasięgiem twojego zrozumienia?

- A czy to zrozumienie jest w waszym – ludzkim zasięgu?

- Tak... chyba właśnie jest.

- A nie uważasz, że to tylko mizerna kurtyna pod którą chcecie ukryć pustkę? Tłumaczycie się w najprostszy i najgłupszy sposób, mówiąc: „tego się nie da wytłumaczyć”, „my tego nie rozumiemy, ale tak jest”, „nie pojmiesz tego”... Może sami tworzycie fikcję od setek lat, w którą CHCECIE mocno wierzyć? Może wasza wiara polega tylko na wierze. Tylko na przekonaniu?

- Nikt tego jeszcze nie sprawdził, nikt nie udowodnił. Nie potrafię ci racjonalnie odpowiedzieć. Wiara, to kwestia indywidualna, a nie uniwersalna. Każdy wierzy tak mocno i w taki sposób, jaki jemu jest właściwy. Wierzymy w pewne schematy rozwijane przez nas samych. Dostosowujemy do sytuacji kierując się najbardziej ogólnymi regułami, które wytycza nasza moralność, religia, kultura. Wiele osób wierzy też, że tyle czasu ile mamy, to dla nas sprawdzian, test – może i krótki, w skali wieczności – ale dla nas istotny. Może Bóg – wszechmogący – odczytując nie tylko nasze czyny, ale i myśli, intencje, najgłębiej skrywane zamiary, na podstawie tego wszystkiego decyduje co komu będzie dane na wieczność.

- A jeśli on się wami przestał już interesować? Jeśli poszedł wypić herbatę albo położył się spać? Jeśli się zmęczył? Ma dość patrzenia na te marne istoty?

- On nie jest człowiekiem, nie możesz traktować go jak mnie.

- Ale możesz sobie wyobrazić, że siła ma swoje chwile słabości? Mniejszej intensywności? Nawet Słońce kiedyś przestanie świecić. Wybuchają Supernowe. Może wasz Kreator też ma chwile zapomnienia? I co wtedy – gdy na ułamek czasu, ułamek w jego pojmowaniu – odwrócił głowę? Zamknął oczy? I na chwilę – Jego chwilę – zapomniał o was?

- Myślę, że nie, że nie mógłby. Stworzył nas na swoje podobieństwo, opiekuje się nami i czuwa. Myślę, że jest, że często go nie rozumiemy, ale jest. I przygląda się nam z zaciekawieniem.

- To wasze fatalne przekonanie – że w niezrozumieniu i sprzeczności jest sens! Że droga przez cierpienie zawsze prowadzi do siły! Skąd to się u was wzięło? Że przezwyciężanie zła was uszlachetnia, zabijanie otwiera oczy, ludzkie tragedie poruszają. Skąd w was to przekonanie, że „widocznie tak musiało być”? Jak to „tak musiało być”? To w końcu wasz Stworzyciel dał wam wolną wolę, czy od samego urodzenia idziecie po ścieżce, którą ON wyznaczył? Co za sprzeczność? Jaki wtedy wpływ macie na to gdzie pójdziecie po śmierci? Jaki? Skoro od początku do końca jesteście kontrolowani?

- Nie rozumiesz. Może jest tak, że każdy dostaje ścieżkę z wieloma rozwidleniami. Może pewne rzeczy po prostu mają się wydarzyć. Ale tylko od ciebie zależy jak z nimi postąpisz. Co zrobisz, gdy dojdziesz do punktu zaplanowanego dla ciebie? Może te decyzje są najważniejszymi chwilami w twoim życiu? Jedynymi. Które zdarzą się tylko raz. I może to jest właśnie przeznaczenie – podążanie wyznaczoną drogą i samodzielne podejmowanie decyzji gdzie i kiedy skręcić.

- A jeśli pójdziesz w złym kierunku?

- Może nie ma złych kierunków – może są tylko twoje decyzje? Szanse dla ciebie. Próby, czy wykorzystasz, to co napotkasz? Może... może z tego wszystkiego co przeżywasz składa się w końcu jakiś sens?

Robot milknie. Opuszcza elektroniczną głowę.

- A ten raj? Jak wygląda?

- Nikt tego nie wie.

- A czego się spodziewacie?

- Radości, szczęścia, przebywania z bliskimi. Uśmiechu, spokoju. Słońca, błękitu i zieleni. Kolorów, wielu kolorów.

- I ma być tam dobrze? Dobrze dla was?

- Tak, ma być najlepiej.

- To dlaczego tak bardzo nie chcecie odchodzić? Dlaczego płaczecie na pogrzebach? Dlaczego jest wam smutno?

- Chyba dlatego, że bardzo przywiązujemy się do bliskich osób.

- Ale spotkacie się później – na wieczność w szczęśliwości. Dlaczego więc płaczecie?

- Przestań. Zapytaj o coś innego.

- Nie możecie od razu iść do raju, skoro tam jest lepiej?

- Nie – samobójcy trafiają do piekła. A na podstawie tego, jak żyłeś, zostaniesz osądzony.

- Wiesz czym są więzienia?

- Nie rozumiem pytania...

- Więzienia, wiesz czym są?

- Obiektami, w których przebywają przestępcy, pilnowani przez strażników.

- Nie miałeś nigdy wrażenia, że wasz świat to właśnie takie więzienie? Że strażnicy, to zasady waszego Kreatora? Jesteście ograniczani tutaj przez własne ciała i słabości, cierpicie i doznajecie smutku, często jesteście uczestnikami tragedii. To nie jest dobre miejsce. I jednocześnie wiecie, że poza „murami” waszego świata jest coś lepszego, kraina, w której będziecie czuć się szczęśliwi. Nigdy nie czuliście się jak więźniowie? I tylko jedna rzecz w tym porównaniu mi nie pasuje.

- Słucham...

- Do więzienia trafia się za jakiś występek. A wy? Co wy mogliście zrobić? Za co moglibyście być ukarani?

- Źle rozumujesz. Świat nie jest więzieniem. Nie jesteśmy za nic karani. Potrafimy odnaleźć równie wiele chwil radości, co smutku. Nie wiesz czym jest radość, bo nie wiesz czym jest smutek. Do tej pory jedyna emocja, jaka w tobie jest, to złość. Atakujesz mnie, moje poglądy, bo nie możesz ich zrozumieć. A jest jeszcze mnóstwo innych odczuć. Nie wiesz jak pachną kwiaty, jak smakuje sok, gdy jesteś spragniony, jak przyjemnie poczuć ciepłe pomieszczenie, gdy wracasz z zimnego dworu. Nie wiesz jak to jest zobaczyć i usłyszeć osobę, z którą od lat nie miałeś kontaktu. Nie wiesz co to satysfakcja, spełnienie, małe szczęście. Nic z tego nie wiesz, a ja nie potrafię ci wytłumaczyć. I tego też nie możesz zrozumieć.

- Ale...

- A nawet jeśli... nawet jeśli masz rację, że jesteśmy istotami, które się oszukują, które są sprzeczne i nielogiczne, to jednak czasem potrafimy dostrzegać piękno. Potrafimy się uśmiechnąć, wspaniale poczuć, potrafimy u kresu wytrzymałości wydobyć z siebie duże pokłady energii, potrafimy...

- Przestań!

- A ty? Co posiadasz ty oprócz analizowania i złości?



Wyłączył się.

Jest już późno. Przynoszę mu koc. Wiem, pamiętam, że to maszyna, ale dzisiaj jest wyjątkowo zimno. Okrywam go – nie reaguje. Chyba zasnął.
Wychodzę na balkon i patrzę w ciemne niebo.
Dziękuję za stworzenie.


„Mnóstwo słów o Tobie:
Mówione, pisane, czytane i tak się nie dowiem
Bo tajemnicą owiane jest to:
Dobro czy zło”

Kaliber .44 „Moja obawa”

2006-12-21

Odczyt czwarty: Cisza.

Obserwacje z dn. 20 na 21 grudnia, 2006 roku. Noc.


Co zrobić?
Jak mu pomóc?

A może... może on wcale nie chce pomocy?


Przestał wydawać sygnały odkąd napisał agresywny, pełen niezrozumienia tekst o ludzkiej przemocy. Siedzi nieruchomo, ciągle w jednej, niezmienionej pozycji. Tak jakby czas dla niego nie istniał, jakby zatrzymał się na kilka dni.
A ja? Co ja mam zrobić w takiej sytuacji?
Zgłosić go do naprawy? Ale gdzie? Gdzie reperują inteligentne maszyny? Gdzie szukać dla niego pomocy?

Maszyna jest wciąż aktywna – objawy: czasem mrugnie diodami, nieustannie i z cichą determinacją pracują mechaniczne igły. Wciąż zbiera informacje. Może się zastanawia? Może jeszcze raz chce wszystko przemyś... przeanalizować?


Bardzo cicho bez niego. Nie ma do kogo gęby otworzyć, nie ma czego komu tłumaczyć. Cisza świdruje w uszach, męczy i nie daje spokoju.

Obudź się, proszę. To przestaje być zabawne.

Chcę ci jeszcze wiele spraw wyjaśnić. Spraw dotyczących nas – ludzi. Nie polegaj jedynie na informacjach, które wczytujesz, polegaj na jednostce, na doświadczeniu, empirii. Spytaj mnie. Pytaj! Wstawaj!

Budź się!...

I tylko głucha cisza.

Zbadałem go. Kilka dni pozwoliło mi poznać jego budowę. Masa delikatnych kabelków, tranzystorów, zielonkawych płytek z krzemu, migoczące diody, ciche wiatraczki... To cały on. Cały? A może jest właśnie coś więcej? Może...

A gdyby mnie tak zbadali? Przecięli skórę, złamali kości, zobaczyli organy wewnętrzne? Nawet gdyby pod mikroskopem zbadali tkanki? Poznali DNA? Wtedy wiedzieliby o mnie wszystko? Wszystko to, kim jestem?

Ale przecież jest właśnie coś więcej... A u niego? Jest to „coś więcej”? I czy on sam może stwierdzić, że jest coś niezbadanego, ponad informacje i materialny szkielet?

Kim jesteś – maszyno?

Jest tyle pytań, tyle zagadek bez rozwiązania, tyle...

Jest coś jeszcze.
W jego budowie, ciele jest coś więcej poza szkieletem.

Słyszę dźwięki, dobiegają z tylnej części mechanicznej głowy. Słaby głośnik walczy z dźwiękiem wydawanym przez igły dysków.

Wstaję!

Co to? Co tam jest?
Słyszę jedynie szumy, szmery. Może skrobanie. Podchodzę do robota. Ostrożnie. Nadal nie reaguje. Obchodzę go, bardzo powoli, serce przyspiesza, dłonie zaczynają się kleić i muszę je co kilka sekund wycierać o spodnie. Oddech przyspiesza.

Cyk, cyk, szrr...

I muzyka, muzyka, muzyka!

Gramofon? Brzmi jak stara płyta, z zakłóceniami i szemraniem. Co w tobie jest, robocie?

Nie reaguje. Nic.

Staram się znaleźć źródło dziwnych dźwięków. Podchodzę do metalowych pleców. Maszyna nadal ani drgnie. Panuje taka dziwna cisza, mam wrażenie, jakby ona sama wyczekiwała na to co się stanie. Jakby usypiała wszystko wokół i czekała, czekała. Szepcze mi do ucha: zrób to, zrób...

Mnóstwo metalowych nitów. Plecy zrobione z połączonych ze sobą metalowych kwadratów. Głos jest donioślejszy. Słyszę śmiech. Dziecięcy śmiech. Głośno i blisko.

Szum igły. Charczenie.

I cisza.

Wszystko cichnie. Zastyga.
Czuję, jakby cały świat na długą chwilę zamarzł. Jakby wszystko zatrzymało swój bieg. Boję się poruszyć ręką, obrócić głowę, wycofać. Stoję tak, w bezruchu, wpatrzony w metalowe plecy, wsłuchując się w ciszę. I teraz to ja czekam. Co się stanie? Kiedy świat ponownie ruszy? Kiedy ktoś uruchomi wskazówki. Już, już! Sekundy rozwlekają się na całe godziny. Czasie, płyń! Płyń wreszcie! Pro...

Dzieje się!

Bum! Popłynął, posłuchał mnie!

Jeden z kwadratów na plecach robota otwiera się z hukiem. A może to tylko ja słyszę huk? Przybliżam oczy, żeby dobrze zobaczyć, co jest wewnątrz. Widzę niewielki, ciekłokrystaliczny ekran, a pod nim dwa malutkie głośniki.

Eksplozja głosu i koloru! Barwy i dźwięk uderzają we mnie i ogłuszają. Co się dzieje? Dlaczego tak się boję?

Igły zaczynają pracować z zawrotną prędkością. Przestańcie, wolniej! Dajcie mi się skupić. Ekran wyświetla filmy, reklamy, wszystko w błyskawicznym tempie, kilka klatek z jednego filmu, zaraz potem kilka z kolejnego. Obrazy nakładają się na siebie, przenikają wzajemnie. Co to jest?

I ta przedziwna muzyka, napawająca mnie niepokojem. Jakby... nietypowa wariacja klasyki z nieoczekiwanymi wybuchami. To coś jak strzał z karabinu, eksplozje. Opętańcza muzyka, przyprawiająca mnie o ciarki. Nawet nie wiem czy można to nazwać muzyką. To emitowanie dźwięków, które przyprawiają słuchającego o fizyczny ból. To jak skrobanie paznokciem po tablicy.

Do tego te obrazy. Skąd on je wszystkie wynajduje? Dzieła najsłynniejszych malarzy, Van Gogh, Monet, Bosch, Picasso. A zaraz po tym wybuch, projekcja eksplozji atomowej, wybuch granatu. Uśmiech młodej dziewczynki. I wychudzone twarze przymusowych więźniów. Rodzinna kolacja, wszyscy uśmiechnięci. I rozszarpane ciało młodego mężczyzny. Kwiat. I czołg. Śmiech, huśtawka, drzewo, radość. I uderzenia, siniaki, krew, strach i smutek. Kolory, kolory! Czerwień, biel, szarość i zieleń, czerń i żółć.

Fragmenty starych filmów, tańczące pary. I programy detektywistyczne, morderstwa, kryminały i zagadki.

Do tego na ekranie są jakieś wykresy, liczby falująco przechodzą przez ekran, dziwne symbole tworzone z krzyżowanych ze sobą na przeróżne sposoby, kresek. I przychodzi mi do głowy myśl... Może to wszystko, to wszystko co teraz widzę jest tym czymś ponad mechanicznym szkieletem? Może wszystkie te liczby, symbole, tworzą robota? Ale... nawet gdybym umiał je odczytać, odczytać bezbłędnie – wiedziałbym wszystko o maszynie? Mógłbym przewidzieć każdy jej ruch i zrozumieć w stu procentach?
Czy to wszystko co właśnie widzę, tworzy maszynę? Czy jest jednak jeszcze coś, czego uchwycić się nie da?

Dziwnie to wygląda – ja wpatrzony w plecy maszyny, oświetlany jedynie przez niewielki ekran, migający do mnie obrazami. Wokół ciemność. I nawet te irytujące dźwięki zostały teraz wchłonięte przez ciszę. Nie zwracam już na nie uwagi. Znowu zastygam.

- Mam jeszcze wiele pytań, człowieku. – I przemawia maszyna, swoim elektronicznym głosem. – Udzielisz mi odpowiedzi.

Nie wiem co zrobić. Klapka na plecach zamyka się z trzaskiem. On otworzył ją dla mnie? Co chciał mi tym samym pokazać? A może to był przypadek? Dlaczego obudził się dopiero teraz?
I... ogarnia mnie dziwny niepokój, gdy myślę o tych wszystkich obrazach. Nie wiem czy powinienem mu cokolwiek jeszcze tłumaczyć i nie wiem czy on kiedykolwiek zrozumie mnie.

Chciałem przynieść mu koc, poklepać po ramieniu, ale... nie, to maszyna. Teraz jakby zmieniona, jakby jego elektroniczny ton był bardziej zdecydowany, wymagający, może nawet drwiący.

Pierwszy raz przychodzi mi do głowy okropna myśl. Może... może lepiej będzie go zniszczyć, rozerwać, rozbić na części. Zanim to on – robot – zaatakuje mnie.

Obawiam się, odchodzę na bezpieczną odległość i siadam naprzeciwko niego, niepewny. Świdruje mnie jasnym światłem oczu-diod.

Kim jesteś i czego naprawdę chcesz, maszyno?